NFL
Zna Agatę Wróbel jak mało kto i ujawnia wszystko, co zostało przemilczane
Za największymi sukcesami Agaty Wróbel stali trener Ryszard Soćko i jego żona Danuta. W niedawno wydanej biografii była sztangistka surowo ocenia tamten czas. W jednym miejscu sugeruje nawet, że ktoś podał jej podejrzane specyfiki. To dlatego trener postanowił przerwać milczenie i odpowiada swojej byłej podopiecznej. — Agata tym oskarżeniem opluwa i siebie, i innych — mówi nam ostro Soćko. – Nie robię tego, żeby jej zaszkodzić, nie kopie się leżącego – dodaje. Ale i tak słyszymy o historiach, które do tej pory nie ujrzały światła dziennego. Bo tak było wygodniej dla samej Wróbel.
Ryszard Soćko: W czasie wizyty w Polskim Komitecie Olimpijskim, gdzie była prezentacja książki i spotkanie z Agatą, treści książki jeszcze nie znałem. Gdybym ją wcześniej przeczytał, to spotkanie z Agatą wyglądałoby inaczej. W książce jest mnóstwo fałszu i przekłamań.
Agata w tej książce wylała cały swój żal i wszystkie swoje frustracje za nieudane życie po zakończeniu kariery. Opisuje wszystko tak, jakby wszystko, co miało związek z ciężarami w jej, życiu było złe, w tej książce nie ma żadnych miłych wspomnień. Dostało się wszystkim, trenerom, koleżankom, rodzinie, Polskiemu Związkowi Podnoszenia Ciężarów i wszystkim osobom związanym z ciężarami. A rzeczywistość wcale nie była taka, jak ją Agata opisuje. I sama Agata też nie była taką, jak z kart tej książki wynika.
Agata była wybitną zawodniczką, która osiągnęła sukcesy w podnoszeniu ciężarów dzięki ciężkiej pracy. I nie dlatego, że była bardzo silna fizycznie. Nie była! Ale miała absolutnie fantastyczną reakcję na obciążenia treningowe. Dochodziła do wyników przez ciężki, systematyczny trening i taki też prowadziliśmy. Jako osoba nie miała łatwego charakteru, jej nastrój zawsze wpływał na postrzeganie otaczającego świata, gdy nie była w humorze, wszystkich traktowała jak wrogów, gdy miała dobry dzień, zmieniała się w uśmiechniętą, skorą do żartów dziewczynę.
I wbrew temu, co teraz twierdzi, że czepiałem się wszystkiego i stosowałem archaiczne metody treningowe, zawsze dość dobrze się dogadywaliśmy. A Agata sukces odniosła, mimo że nie była zbyt chętna do żmudnej pracy. Trzeba było ją ciągle mobilizować, ale zmobilizowana Wróbel szybko robiła wielkie postępy.
W siłowni panowała dyscyplina, to na pewno, w ośrodku zasady były jasne i każdy musiał ich przestrzegać. My też całe swoje zawodowe i prywatne życie poświęciliśmy, żeby wraz z zawodniczkami odnieść sukces, ale w sporcie profesjonalnym nie ma innej drogi. Ale uważam, że daleko mi do wizerunku, jaki jawi się z kart książki. Nigdy nie zgodzę się, że okazywałem zawodniczkom brak szacunku, czy poniżałem kogokolwiek. Z książki wynika też, że przeklinałem, a ja nigdy nie używam takich słów i każdy, kto mnie zna, dobrze o tym wie.
Agata ośrodek w Siedlcach przedstawiła jako straszne miejsce, my tymczasem próbowaliśmy stworzyć w nim namiastkę domu dla zawodniczek z całej Polski. Ośrodek powstał po wprowadzeniu ciężarów kobiet do programu igrzysk, wielu dziennikarzy nazywało go “klasztorem” ze względu na obowiązujące zasady. I w porządku, niech tak będzie, ale do klasztoru wchodzi się z własnej woli i w każdej chwili można go opuścić, prawda? I jak na “klasztor” warunki były luksusowe. PZPC, o którym tak nieprzychylnie wyraża się Agata, stworzył naprawdę doskonałe warunki dla zawodniczek, przestronne pokoje, kuchnia z zapleczem, świetlica, lekarz, fizjoterapeuta, trzy wspaniałe panie kucharki dokonujące kulinarnych cudów.
Na dzień matki czy ojca podopieczne często przychodziły z kwiatami, bo w ośrodku zastępowaliśmy im rodziców, a ośrodek był dla nich jak normalny dom, niektóre nie miały takiego wcześniej. To miejsce Agata nazwała więzieniem.
Oczywiście, że nie zawsze było kolorowo. Mieliśmy w ośrodku dziewczyny od 16. do około 25. roku życia. Musiały być zasady. Pierwsza wcale nie dotyczyła sportu, a nauki. Każda obowiązkowo musiała dojść do poziomu zdanej matury. W tym zakresie Agata w domu nie miała żadnych perspektyw, po podstawówce przerwała naukę. W ośrodku trenowaliśmy trzy razy dziennie w poniedziałek, środę i piątek, a w pozostałe dni — dwa razy. Proszę sobie wyobrazić, jak bardzo napięty dzień to tworzy. Śniadanie, trening, szkoła, obiad, trening, kolacja, trening, lekcje, sen. Mało pozostawało czasu na cokolwiek innego. Agata podkreśla wielkie ograniczenia, a największe, że po 22 nie wolno było chodzić po korytarzu.