NFL
To cud
Córka, mama, założycielka fundacji. Od ćwierć wieku Ewa Błaszczyk niestrudzenie walczy o zdrowie swojej córki Aleksandry. W nowym, obszernym wywiadzie aktorka wraca do dnia tragedii, opowiada o codzienności po dramatycznym zwrocie losu i — co najważniejsze — przekazuje najnowsze informacje o stanie Oli. To rzadko spotykana szczerość, bez wielkich słów, za to z detalami, które znaczą wszystko.
W maju 2000 r. 6-letnia wówczas Ola zakrztusiła się tabletką. Doszło do niedotlenienia mózgu i śpiączki. Od tamtej chwili cała energia Błaszczyk została podzielona na dwie role: opiekunki i organizatorki systemowych zmian. Tak powstały Fundacja „Akogo?” i Klinika „Budzik” — miejsca, które dają szansę tym, którzy wcześniej nie mieli dokąd pójść.
To trwa 25 lat. (…) Ola nie przebywa w „Budziku”, tylko od ponad dwudziestu lat jest w domu. Do szpitala trafia wtedy, kiedy wymaga tego jej stan. Staramy się, żeby było to jak najrzadsze — bariera immunologiczna u takich osób jest obniżona” — mówi aktorka w podcaście Pacjenci.
W kwietniu, w materiale „Pytania na śniadanie”, Ewa po raz pierwszy wpuściła kamery do pokoju Oli. Widzowie zobaczyli codzienność bez retuszu: łóżko rehabilitacyjne, instrukcje dla opiekunów na drzwiach, cichą pracę rąk, które ćwiczą ciało.
„Olinku, trzymaj się i pracuj, zasuwaj” — zwróciła się wtedy do córki, ściskając jej dłoń.
W rozmowie na kanale „Rezultaty” Michała Wrzoska Błaszczyk wraca do pierwszych miesięcy po śmierci męża i wypadku córki. To fragment, który mówi też o sile bez patosu.
Trzeba było się nauczyć wracać do domu, gdzie nikt nie czeka. Przez pierwszy rok byłam w szoku, potem zaczęłam odzyskiwać tożsamość”.
Przytacza też słowa lekarza, które zmieniły kierunek jej działania:
„Usłyszałam, że Ola przeszła z kategorii cudu. Skoro nie udało się w pierwszym etapie, trzeba było zmienić Polskę — bo jest dziura w systemie. I jeszcze jedno: skup się na zdrowym dziecku. 99 proc. ludzi o tym zapomina”.
To ten fragment, którego od lat najczęściej szukali odbiorcy. Błaszczyk nie składa deklaracji, za to opisuje, co realnie się zmieniło.
„Ona się komunikuje i ludzie, którzy są przy niej, potrafią ją czytać. Mam z nią kontakt emocjonalny. Potrafi zmienić kolor skóry, oddech; to się po prostu czuje. Ale trzeba się bronić przed myśleniem życzeniowym. Raz coś się zdarzy, a potem interpretujemy każde mrugnięcie. Da się wyczytać, że coś jest niewygodne, że boli, że ma dosyć”.
To małe sygnały, które dla opiekunów znaczą bardzo wiele: pozwalają regulować ból, skracać czynności, które męczą, a wydłużać te, które przynoszą spokój. W opiece długoterminowej to różnica między mechaniką a obecnością.
Dom zamiast szpitala: dlaczego to takie ważne
Błaszczyk podkreśla, że każdy pobyt w szpitalu niesie dla Oli większe ryzyko niż dla zdrowej osoby.
„My mamy katar, oni mają zapalenie płuc. Dlatego robimy wszystko, żeby jak najwięcej być w domu”.
Dom to stały rytm: rehabilitacja, pielęgnacja, monitorowanie i te najzwyklejsze elementy czułości — rozmowa, dotyk, muzyka. W tle pracują procedury wypracowane przez lata doświadczeń fundacji i kliniki.
Miłość, która zmienia system
Historia Ewy Błaszczyk to już nie tylko osobisty dramat. To przykład, jak prywatny ból może stać się impulsem do systemowej zmiany. „Akogo?” i „Budzik” nie znikną, gdy ucichnie zainteresowanie — bo każdego dnia ktoś potrzebuje łóżka, zespołu i procedury.
A Ola? Jest w domu, w rytmie, który jej służy. Komunikuje się w sposób, który z zewnątrz trudno uchwycić, ale który dla bliskich jest wystarczająco wyraźny, by wiedzieć, kiedy pomóc, przerwać, przytulić.
To nie jest opowieść o cudzie. To opowieść o uporze, czułości i pracy, które — milimetr po milimetrze — przesuwają granice możliwego.