Connect with us

NFL

Tak Polak przesunął granicę ludzkich możliwości. Świat patrzy z podziwem

Published

on

Apteczka medyczna warta kilkadziesiąt tysięcy złotych, sprzęt, którego używają brytyjskie służby specjalne, monitor snu i… dobry plan. To wszystko pomogło Andrzejowi Bargielowi w wejściu na Mount Everest, a potem zjechaniu na nartach. To była jedna z nielicznych wypraw, która miała własnego lekarza. Polkę, uważaną za jedną z lepszych w swym fachu na świecie.

Andrzej Bargiel dokonał niemożliwego, a przynajmniej tego, co do tej pory nie udało się nikomu. Zdobył Mount Everest bez użycia butli tlenowej i od razu zjechał ze szczytu na nartach. To sukces Bargiela, ale też kilkunastu członków wyprawy. Jedną z nich była dr Patrycja Jonetzko, anestezjolożka, a zarazem jedna z najlepszych specjalistek od medycyny wysokościowej na świecie.

Jeśli chodzi o stopień zabezpieczenia tej wyprawy, to był to poziom trzeci: z opcją pełnego podtrzymania życia, czyli intubacji oddychania, reanimacji, defibrylacji, podtrzymania krążenia w momencie krwotoku czy zapaści krążeniowej – opowiada nam Jonetzko, która na co dzień pracuje w Anglii i Francji.

Wyprawy w Himalaje rzadko mają ze sobą lekarza, nie mówiąc już o sprzęcie do ratowania życia. Ale wyprawy Andrzeja Bargiela są ekstremalne. Dlatego muszą być znakomicie zaplanowane i zabezpieczone, choćby w postaci przenośnego mini-szpitala na plecach.

Mieliśmy dwa specjalne, 30 litrowe plecaki, takie stelaże, używane choćby przez brytyjskie służby specjalne. Dzięki specjalnemu zamkowi jednym ruchem otwiera się cały plecak. Po jednym ruchu wszystko się wysuwa, w sekundę staje się widoczne, tak jakby był przed tobą rozłożony stół. Wszystko jest opisane. Błyskawicznie jest więc dostęp do tego, co może nam być potrzebne – tłumaczy to lekarka.

Sprzęt, leki i inne środki, które znajdowały się w plecakach, warte były kilkadziesiąt tysięcy złotych. Plecaki były dwa i miały identyczny skład leków i wyposażenie. Jeden przeznaczony był do bazy głównej, drugi do tej wysuniętej wyżej.

Musiałam przygotowywać się na wszystko, co mogłoby się każdemu z 14 osób w Nepalu przytrafić, od biegunki i zapalenia gardła zaczynając. Oczywiście ważny też był pobyt na wysokości, z którym wiążą się schorzenia: zespół adaptacji do wysokości, obrzęk mózgu, obrzęk związany z wysokością – wylicza.

Jedna rana golenia, czyli spokój pod Everestem
Oprócz zabezpieczenia ogólnego każdy z czternastu uczestników wyprawy miał swój zestaw indywidualny, obowiązkowo zabierany przy każdym wyjściu z bazy. Dzięki temu każdy był w stanie wykonać interwencje i podać leki komuś lub sobie bez konsultacji lekarskiej. Przed wyprawą odbywały się szkolenia i symulacje trudnych sytuacji.

Do tego jeszcze dochodził tlen, który jest najważniejszym lekiem na wysokości. Jędrek na Everest wchodził bez tlenu, natomiast my tlen musimy mieć jeżeli coś by się działo złego. To były spore depozyty butli z tlenem rozmieszczone na górze w różnych miejscach – mówi dr Jonetzko.

Do tego dochodziła torba hiperbaryczna, zwana komorą hiperbaryczną. Ona dostarcza organizmowi większą ilość tlenu pod zwiększonym ciśnieniem, co przyspiesza procesy i regenerację tkanek, poprawia krążenie.

To znakomite urządzenie. Czasem są takie momenty, że ewakuacja od razu nie jest możliwa, a miałam już takie sytuacje kilka razy, bo na przykład była 72-godzinna burza śnieżna. Trzeba było kogoś w tej torbie trzymać przez cały ten czas – objaśnia na doktor.

Podczas wchodzenia na Everest trudnych sytuacji udało się uniknąć. Wszystkim bardziej przeszkadzała pogoda, ciągle padający deszcz i brak słońca.

Mieliśmy małego wirusa dróg oddechowych, ale to właściwie wszystko. Uniknęliśmy problemów żołądkowych, co jest rzadkością. Mieliśmy jedną ranę golenia, ale to u szerpa, który zajmował się nami w bazie – przekazuje lekarka, która dodaje, że często podczas ekspedycji pomocy szukają u niej inni.

– Priorytetem zawsze jest ratowanie życia. Nie ma znaczenia czy ktoś jest w naszej ekipie, czy nie. Później się analizuje, jak do czegoś doszło i bardzo często okazuje się, że to są rzeczy, którym można było zapobiec. Że wynikały ze złego profilu podejścia, z tego, że wyprawę prowadził ktoś bez doświadczenia, albo uczestnicy byli nieszczerzy z tym, jak się czują. Ja bardzo chcę propagować wiedzę o medycynie wysokościowej, bo naprawdę to jest bardzo specyficzna, wąska działka medycyny. Trudno w niej zdobyć doświadczenie. Ja na szczyty wprowadziłam osoby, które były o kulach, osoby, które były po przeszczepie szpiku, osoby, które miały cukrzycę. Tak długo, jak się robi wszystko sensownie, powoli, transparentnie, uczciwie, to generalnie naprawdę możliwe jest prawie wszystko – tłumaczy to anestezjolog.

Cała grupa też dość dobrze poradziła sobie z długim przebywaniem w środowisku o zmniejszonej ilości tlenu.

– U Andrzeja nie było żadnych problemów. On się adaptuje w sposób niesamowity. To, że on przez 15-16 godzin prowadził atak szczytowy i później jeszcze dwie godziny zjeżdżał poniżej czwartej bazy, to jest dla mnie przesunięcie granic ludzkich możliwości. U członków ekipy filmowej ta adaptacja szła trochę gorzej, ale była prowadzona w sposób stopniowy i kontrolowany.

Click to comment

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Copyright © 2025 USAlery