NFL
Stanisław Lem – pisarz-wizojoner, którego powieści pokochał świat. Prywatnie był mężem “Basi”. Ich relacja przetrwała wiele, choć nie zawsze było im łat
Wszyscy znają Stanisława Lema jako autora „Solaris” i „Cyberiady”, ale mało kto wie, jak wyglądało jego życie prywatne. Za sukcesem pisarza stała cicha, wierna i niezwykle oddana mu kobieta – Barbara Leśniak. Ich historia to coś więcej niż tylko małżeństwo: to opowieść o miłości, która przetrwała wszystko.
Wszyscy, jeśli nie czytali, to chociaż słyszeli o powieściach Stanisława Lema: „Dziennikach gwiazdowych”, „Cyberiadzie”, „Solaris” – w 2002 roku powieść wyreżyserował słynny Steven Sodenbergh z Georgem Clooney’em w roli głównej. Ale o swoim życiu prywatnym, Lem publicznie mówił niewiele.
Słowo „oblężenie” nie kojarzy się ze zdobywaniem kobiety, ale właśnie tak Stanisław Lem nazywał swoje starania o rękę Barbary Leśniakówny. Dziś nie sposób ustalić, kiedy spotkali się po raz pierwszy – w 1949 czy w 1950 roku. Poznali się na studiach medycznych. Ona – niespełna 20-letnia, olśniewająco piękna, delikatna. On – dziewięć lat starszy, obdarzony nietypowym poczuciem humoru. Wcześniej studiował medycynę we Lwowie (naukę przerwała wojna), publikował wiersze i opowiadania (m.in. w „Tygodniku Powszechnym”). Oto niezwykła historia tej wyjątkowej miłości.
Basia czuła się Stanisławem speszona, dlatego odrzucała jego zaloty. „W naszej rodzinie wszystko kończy się na ogół dobrze, ale po komplikacjach. „Obecna moja Żona dała mi kosza; konkury wznowione po 1,5 roku dały lepszy rezultat”, wspominał Lem w liście do swojego amerykańskiego tłumacza i przyjaciela Michaela Kandla. Być może kosza dostał po tym, jak na jednej z pierwszych randek zasnął na samym początku koncertu muzyki poważnej, a Barbara bała się go obudzić. A może wtedy, gdy zamiast kwiatów przysłał jej tort. Nie przyjęła podarunku.
Nie mogła wtedy wiedzieć, jak wielkim poświęceniem było dla Lema ofiarowanie czegoś słodkiego. Potem łakocie pałaszował w tajemnicy przed rodziną. Papierki po cukierkach skrzętnie ukrywał za szafą w garażu, a z marcepanu i chałwy nie zrezygnował nawet wtedy, kiedy lekarze zdiagnozowali u niego cukrzycę. Tort w prezencie był więc – jak wspominał syn Lemów, Tomasz – „swoistą ofiarą złożoną z lukru, cukru, ciasta i masy”. Po trzech latach „oblężenie” zakończyło się ślubem i szczęśliwym małżeństwem, które przetrwało ponad pół wieku.
Dzięki Basi Lem znów miał rodzinę. Co prawda Stanisław i jego rodzice niemal cudem uniknęli śmierci, ale ich krewni zginęli w Holokauście. Barbara również pochodziła z kresowej wielopokoleniowej familii, która szczęśliwie przeżyła wojnę. Być może dzięki nim, ich rodzinnym zjazdom i spotkaniom, Lem odzyskał poczucie bezpieczeństwa.
Niewiele jest zapisanych, dostępnych dla wszystkich pamiątek po związku Lemów, ale można szukać śladów miłości do Barbary w prozie Stanisława. Na wczesnym etapie kariery bywał zaskakująco liryczny. Bohaterowie jego opowiadań marzyli o prawdziwej miłości, zakochiwali się. „Dziewczyno jasnooka, tak samotnie piękna / Że każdą zmarłą chwilę budujesz od nowa / Nie uśmiechaj się, obca, gdy czytasz te słowa / Jesteś milczeniem wiersza, ciszą mego tętna”, pisał w jednym z wierszy. Gdy jednak w jego życiu pojawiła się Basia, z tekstów zniknęła czułość. Jakby prawdziwa, głęboka miłość sprawiła, że ta literacka przestała pisarza interesować.
Jeszcze na początku lat 50. w opowiadaniu „Siostra Barbara” pojawia się wzorowana na narzeczonej postać: „miała jasną grzywkę włosów na czole, siwe surowe oczy, ruchliwy nos i energiczny podbródek”. Portretu żony można doszukiwać się też w późniejszych książkach, zwłaszcza w postaciach Harey („Solaris”) oraz Eri („Powrót z gwiazd”). I nie chodzi wyłącznie o odległe fizyczne podobieństwo, ale o zapis emocji związanych z ukochaną osobą.
Barbara Lem pracowała jako lekarka, a jednocześnie przez całe życie nie wychodziła z cienia męża. To był jej wybór: nie chciała być rozpoznawana, nie występowała w telewizji. Lem zawsze to szanował. Nigdy nie mówił o żonie w wywiadach, nie wspominał jej w tekstach publicystycznych, w wypowiedziach publicznych jakby nie istniała. A jednak działali razem – przez wiele lat Barbara była kimś w rodzaju sekretarza Stanisława, to ona odpowiadała za jego kalendarz. Jeśli ktoś chciał porozmawiać z Lemem, najpierw musiał dogadać się z jego żoną.
Ślub cywilny wzięli we wrześniu 1953 roku, kościelny (choć Lem zawsze deklarował, że jest agnostykiem) – w lutym 1954 roku. Pisarz zapamiętał przede wszystkim, że w krakowskim kościele pod wezwaniem Piotra i Pawła było okropnie zimno. „Wypowiadaliśmy słowa przysięgi, nieomal szczękając zębami”, wspominał.
Początkowo nie mogli zamieszkać razem – maleńkie mieszkania obojga nie pomieściłyby dodatkowego lokatora. „Przez pewien czas byłem mężem tramwajowo dojeżdżającym ze Śląskiej na Sarego, gdzie żona mieszkała wraz z siostrą”. Być może Lemowi taka sytuacja odpowiadała: wojenne doświadczenia sprawiły, że cierpiał na bezsenność. Wspólny kąt, choć dzielony z matką Stanisława, Lemowie zdobyli dopiero rok po ślubie, kilka lat później wybudowali wymarzony dom na zacisznych krakowskich Klinach.
Zresztą Lem pisał przede wszystkim, by zarabiać – zapewne najpierw na budowę domu, potem na jego utrzymanie i dbanie o rodzinę. Gdyby był sam, część pomysłów literackich prawdopodobnie by porzucił.
Lemowie prowadzili ożywione życie towarzyskie. Gościli u nich: Sławomir Mrożek, Czesław Miłosz, Jan Błoński, Jan Józef Szczepański. Lem za nic miał konwenanse, słynął z ciętego języka i jeśli kogoś uważał za głupca lub poczuł się oszukany, nie wahał się mówić o tym głośno. Barbara wierzyła, że mąż nauczy się etykiety. Nauka szła jednak opornie: podczas uroczystego obiadu – wśród gości Lemów znalazły się wówczas m.in. Ewa Lipska i Wisława Szymborska – Stanisław nagle oznajmił, że do ciastek, kupionych w cieszącej się dobrą sławą cukierni hotelu Cracovia, powinny być dołączone karteczki z cenami, by „panie wiedziały, jak bardzo się dla was wykosztowaliśmy”. Dyskretną interwencję żony pisarz skwitował zaś pełnym zdziwienia pytaniem: „Basiu, dlaczego mnie kopiesz pod stołem?”.
Podobne sytuacje kończyły się zazwyczaj podobnie: małżonkowie zamykali się na parę chwil w łazience, a po umoralniającej rozmowie Lem siadał przy stole nieco skruszony i trochę bardziej pokorny. Ale ten stan szybko mijał. Zresztą w pierwszych latach małżeństwa Lem próbował reprymendy żony rozbroić humorem: cierpliwie słuchał połajanek Basi, po czym kwitował je nic nie znaczącymi słowami „kapeluch” albo „drumla” i wybuchał śmiechem. Choć żart prawdopodobnie bawił tylko jego samego.
„Większość kontaktów z osobami trzecimi ojciec cedował na żonę – pisze we wspomnieniach Tomasz Lem. – Bywało to wygodne; Basia pełniła już obowiązki sekretarko-asystentki, przewodnika, aprowizatora, lekarza i doradcy, wobec czego przypisanie jej jeszcze jednej roli wydawało się naturalne. Rozmowy przez Basię odbywały się także w domu, na przykład przy obiedzie. Siedzieliśmy wszyscy przy stole – ojciec, matka, babcia i ja; ojciec przerywał pełną skupienia kulinarną ciszę i zwracał się do żony, najczęściej zaczynając od: »Basiu, powiedz Tomkowi…«”.