NFL
Niemal z miejsca stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych siłaczy! Był tylko o krok za Mariuszem Pudzianowskim ➡
Byłem w tamtym okresie w topowej formie i po cichu typowałem się na numer dwa w kraju, oczywiście po “Pudzianie”. Deszczowy dzień i zawody we Wrocławiu. Brałem ciężar na barki i przy wybijaniu noga mi “uciekła”. Zerwałem więzadła krzyżowe, uszkodziłem łąkotkę. Nigdy się już po tym nie pozbierałem — opowiada dziś Ireneusz Kuraś, drużynowy wicemistrz świata par strongman 2001.
Przerzucanie wielkich ciężarów i pokonywanie własnych sportowych barier jest tylko wspomnieniem dla Irka Kurasia. 50-letni dziś były strongman wciąż trenuje, ale sam przyznaje, że jego aktywność bardziej przypomina niekończącą się rehabilitację, niż to, co robił, przygotowując się do zawodów. Jednak nie narzeka.
Irek Kuraś niemal z miejsca stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych siłaczy. I nic w tym dziwnego, bo chyba nie było drugiego takiego debiutanta, który z miejsca podjął realną rywalizację z Mariuszem Pudzianowskim. — W debiucie minimalnie z nim przegrałem, ale następnego dnia udało mi się pokonać “Pudziana” — mówi były strongman w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet, ale od razu zaznacza, że rywalizacja z tym przeciwnikiem na dłuższą metę nie była możliwa.
Śmialiśmy się z kolegami, że jak on się skaleczy, to nie leci krew, tylko jakiś smar albo olej. Mariusz mógł wygrać całe zawody, ale wystarczyło, że przegrał tylko jedną konkurencję i już chodził wkurzony. Pamiętam historię, gdy spadł z platformy z ciężarem 275 kg. Zrobił w powietrzu salto, a my staliśmy przerażeni. On jednak zerwał się w ułamku sekundy, dociągnął ten ciężar do celu i jeszcze raz go załadował. I ostatecznie wygrał konkurencję. Miał charakter prawdziwego mistrza — przyznaje nasz rozmówca.
Kuraś swoją popularność zawdzięczał też bicepsowi, który był jego znakiem rozpoznawczym i przez kilka lat uchodził za największy w kraju. — Miałem ok. 57-58 cm w obwodzie “na zimno”, a jak się “dopompowałem” na treningu to nawet 61 cm. To było przez kilka lat największe ramię w Polsce — mówi z dumą.
Wspomniane wymiary największego bicepsa w Polsce są niemal dokładnie takie jak obwód piłki do rugby (od 58 do 62 cm).
Znakomicie rozwijającą się karierę nagle przerwała kontuzja, którą odniósł w 2003 r. — Byłem w tamtym okresie w topowej formie i po cichu typowałem się na numer dwa w kraju, oczywiście po “Pudzianie”. Deszczowy dzień i zawody we Wrocławiu. Brałem ciężar na barki i przy wybijaniu noga mi “uciekła”. Zerwałem więzadła krzyżowe, uszkodziłem łąkotkę — opowiada Kuraś.
Strongman rozpoczął długą i trudną walkę o powrót do pełni sił. Nie wszystko szło jednak zgodnie z planem i ten proces się przedłużał. Pojawiły się przykurcze, potrzebne były kolejne operacje. — Zabrakło wtedy lekarza, który by to wszystko dobrze poskładał — mówi Kuraś, ale od razu zaznacza, że sam też niweczył pracę rehabilitantów. — Za szybko wracałem, nie mogłem usiedzieć w miejscu — przyznaje.
Na chwilę wrócił do rywalizacji, ale nie osiągnął już tak wysokiego poziomu, jak wcześniej. Czuł, że odstaje od dawnych rywali, a uraz pozostawił po sobie ślad w jego psychice. — Nigdy się już po tym nie pozbierałem, zawsze miałem z tyłu głowy lęk, że coś z tą nogą może się stać. Tym bardziej że to kolano dalej mi “uciekało” — wspomina.
Irek Kuraś wciąż odczuwa skutki wieloletniego przerzucania ciężarów. — Mam problemy ze stawami. Dokucza mi prawy bark, prawy łokieć, biodro. Mam dużo zmian zwyrodnieniowych, pozostałości po niedoleczonych kontuzjach, do tego zblokowane nerwy — wylicza i mówi wprost, że właściwie kwalifikuje się do operacji kręgosłupa.
Swoje piętno odcisnęły też starty i treningi na blokadach oraz brak profesjonalnego zaplecza medycznego. W tamtych czasach strongmani leczyli się sami. — Teraz wiem, że nie było to profesjonalne. Sezon startów trwał tylko kilka miesięcy, zawodów nie było dużo, więc kiedy pojawiała się kontuzja, to braliśmy mocne tabletki przeciwbólowe. I na tych tabletkach trenowaliśmy i startowaliśmy. I teraz są tego skutki — ocenia.
Jednak z czasów największej popularności strongmanów Kurasiowi pozostały też piękne wspomnienia i… pseudonim “Grizzly”. Stacja TVN, która transmitowała zawody siłaczy, poprosiła, aby każdy uczestnik wymyślił sobie chwytliwy pseudonim. — Nie mogłem wpaść na żaden pomysł. A nie chciałem też sobie strzelić jakiejś głupiej ksywki, żeby się potem nie wstydzić przez pół życia — opowiada Kuraś. Z pomocą przyszedł mu wtedy Sławomir Sochacki, prezenter TVN