Connect with us

NFL

“Mówił: przyjedziesz albo skoczę”. Problemy ekranowego Dyzmy

Published

on

Zasypałem w sobie potrzebę nawiązania z nim kontaktu” — mówił syn Romana Wilhelmiego, aktora, który dziś kończyłby 101 lat. Ekranowy Dyzma bywał nieprzewidywalny. Miał słabość do kobiet i alkoholu, a z papierosami się nie rozstawał. Bliscy bali się mu powiedzieć, że umiera.

Kiedy stawał na scenie czy przed kamerami, zmieniał się w pełnego pasji profesjonalistę; aktorstwo pochłaniało go całkowicie i, jak niezmiennie podkreślał, było dla niego wszystkim. Urodzony 6 czerwca 1936 r. w Poznaniu, talent przejawiał już jako dzieciak, choć na początku chyba mało kto był w stanie to dostrzec.

Zapamiętano go jako chłopca krnąbrnego, sprawiającego mnóstwo problemów wychowawczych. “Nie było dnia, aby jakaś dziewczyna nie przychodziła do nas do rodziców i uskarżała się, że Roman ją ciągnął za włosy – opowiadał brat Wilhelmiego w »Głosie Wielkopolskim«. – Obok naszego domu był sklep delikatesowy z ogromnymi szybami. Któregoś dnia Roman wdał się w bijatykę i wpadł w szybę i do środka sklepu”. Rodzice niewiele mogli zrobić, by wpłynąć na syna – jego mama wspominała, że wystarczyło, by mały Roman spojrzał na nią ze skruszoną miną, a ona już była gotowa zapomnieć o zaplanowanej karze (później niewiele się to zmieniło. Henryk Łapiński, w rozmowie z Marcinem Rychcikiem, opowiadał: “Romkowi wiele uchodziło na sucho, miał spontaniczny wdzięk. Kupował tym wszystkich. Gdy komuś dokuczył, to przychodził, obejmował, patrzył w oczy; już miał wybaczone”).

To dlatego ostatecznie zdecydowano, że chłopaka wyśle się do szkoły prowadzonej przez salezjanów, gdzie – jak sądzono – nabierze nieco ogłady.

Pierwsze kroki
Plan spalił na panewce, ale wyjazd nie poszedł na marne – bo to właśnie tam Wilhelmi po raz pierwszy stanął na scenie, wcielając się w małego Jezusa. Wtedy trafiło go na dobre. “Pamiętam do dziś szmer tamtej publiczności. Od chwili, gdy go usłyszałem, wiedziałem, kim chcę być”, mówił. Po powrocie do domu wziął udział w radiowym konkursie recytatorskim, który wygrał bez żadnych trudności. Potem zapisał się do szkoły instruktorów ruchu amatorskiego, a po maturze przystąpił do egzaminu do szkoły aktorskiej. Mimo opuchlizny spowodowanej bólem zęba nastolatek spodobał się komisji i został wysłany na obóz przygotowawczy, a później przyjęty do PWST. “Byłem jednak pechowcem – twierdził w “Trybunie Opolskiej”.

Po pierwszym roku studiów miałem w czasie wakacji poważny wypadek drogowy na rowerze. Groziła mi amputacja mocno potrzaskanej lewej ręki. Pół roku przeleżałem w szpitalu. Uratował mi tę nieszczęsną rękę, którą do dziś mogę podnieść tylko do wysokości barku, młody lekarz”. Udało mu się wrócić na studia, które ukończył jako jeden z najbardziej obiecujących absolwentów. I chociaż szybko zaangażowano go do teatru, najpierw musiał przełknąć status “halabardnika”.

Długo czekał na jakąś większą, istotną rolą, która uczyniłaby z niego artystę rozpoznawalnego. Śmiał się, że pech go nie opuszczał – gdy wreszcie dostał się na pierwszy plan, przedstawienie błyskawicznie zdjęto z afisza; potem zaś krytyka wylała mu na głowę wiadro pomyj, a początkujący aktor ledwie sobie poradził z tymi miażdżącymi recenzjami.

Pan Dyzma
Wreszcie jednak los się do niego uśmiechnął. Krytyka złagodniała, reżyserzy dostrzegli potencjał Wilhelmiego i wkrótce zaczęły nadchodzić pierwsze poważne propozycje filmowe. Popularność wśród szerszej publiczności przyniosła mu rola Olgierda Jarosza w serialu “Czterej pancerni i pies” – lecz choć otworzyła mu ona drzwi do dalszej kariery, aktor przyznawał, że szczerze jej nie znosił.

Twierdził, że to żadne aktorskie wyzwanie i wystarczyło, że na planie po prostu “był”. Bał się też zaszufladkowania i ponoć nie mógł się doczekać odcinka, kiedy jego postać zostanie wreszcie uśmiercona. Kiedy więc scenarzyści zaproponowali mu, by powrócił później jako brat bliźniak Jarosza, stanowczo odmówił, twierdząc, że wolałby zaangażować się w produkcje o większej wartości artystycznej.

Jednak po “Pancernych” przyszedł kompletny zastój. Spełnił się największy lęk Wilhelmiego – przylepiono mu etykietkę, której nie mógł się pozbyć przez długie lata. To wtedy, zirytowany brakiem kolejnych propozycji, zaczął coraz częściej zaglądać do kieliszka. Nie pomagały również spotkania z fanami serialu, na których alkohol lał się szerokim strumieniem.

Robert Rutkowski leczy uzależnionych. “Nie jestem abstynentem”
Dopiero z czasem udało mu się przełamać złą passę. Pojawiły się znakomite “Zaklęte rewiry”, “Dzieje grzechu” czy wreszcie “Kariera Nikodema Dyzmy”. Co ciekawe, roli, która dziś uchodzi za jedno ze szczytowych osiągnięć w jego karierze, początkowo wcale nie chciał przyjąć. Krąży plotka, że wzięto go podstępem – puszczono w obieg informację, że jeśli angażu nie przyjmie, weźmie się Jerzego Stuhra. Wilhelmi, zazdrosny o kolegę, zaraz potem uległ namowom reżysera. “Nie sądzę, że tak było – mówił jednak biograf aktora, Marcin Rychcik, w programie »Strefa Kultury«. – Przede wszystkim to był jego głód grania. On bardzo chciał to robić i nawet jeśli wystraszył się tego Dyzmy, to przyznawał się tylko swoim bliskim”.

Potrzeba miłości
Życie prywatne Wilhelmiego zawsze budziło duże zainteresowanie mediów, zapewne dlatego, że on sam mówił o nim tak niechętnie i rzadko kiedy chciał rozmawiać z dziennikarzami o czymś poza pracą i karierą. Nie wszystkie jego partnerki były jednak równie dyskretne. Pierwszą żonę, Danutę, poznał jeszcze jako student. Pobrali się szybko, w tajemnicy – i równie szybko zrozumieli, że decyzję podjęli zbyt pospiesznie

Click to comment

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Copyright © 2025 USAlery