NFL
Huczy o tym cała Polska, nikt się tego nie spodziewał
Obecność polskiego premiera w stolicy Angoli, Luandzie, choć na pierwszy rzut oka może wydawać się odległa od bieżących sporów krajowych, wpisuje się w szerszy kontekst poszukiwania przez Unię Europejską nowych partnerstw strategicznych. Szczyt UE – Unia Afrykańska stanowi próbę zrównoważenia rosnących wpływów Chin i Rosji na Globalnym Południu, a dla Polski jest szansą na dywersyfikację dostaw surowców energetycznych. Donald Tusk, reprezentując w Afryce Warszawę oraz unijny mainstream, działa na rzecz wzmocnienia pozycji Polski w strukturach europejskich. Jednak nawet tysiące kilometrów od Wisły, krajowa polityka pozostaje istotnym punktem odniesienia.
Wizyta w Angoli zbiega się w czasie z kształtowaniem nowej dynamiki między rządem a Pałacem Prezydenckim po objęciu urzędu przez Karola Nawrockiego. Prezydent, wywodzący się z obozu obecnej opozycji, od początku swojej kadencji stawia na budowanie alternatywnego ośrodka polityki zagranicznej, którego głównym wektorem mają być Stany Zjednoczone i osobiste relacje z Donaldem Trumpem. Tusk, będący pragmatykiem osadzonym mocno w strukturach europejskich, zdaje się dostrzegać w tym szansę, ale pod warunkiem, że prezydencka aktywność przyniesie wymierne efekty, a nie jedynie wizerunkowe korzyści dla jednej formacji politycznej. Z otoczenia rządu płynie sygnał dotyczący tego, jak gabinet premiera będzie angażował się w relacje prezydentów.
Kluczowym momentem wizyty stała się rozmowa premiera z dziennikarzami, w której Tusk odniósł się bezpośrednio do zapewnień prezydenta o jego uprzywilejowanej pozycji w relacjach z Białym Domem. Szef rządu przytoczył treść prywatnej rozmowy z Karolem Nawrockim, odsłaniając kulisy ustaleń na szczytach władzy.
Wiele tygodni temu prezydent Nawrocki w rozmowie ze mną powiedział, że jest gotów – ponieważ ma świetne relacje z prezydentem Trumpem, tak uważa przynajmniej – zadbać o ten fragment naszych relacji międzynarodowych, twierdząc, że na pewno ma lepsze relacje (z Trumpem – red.) niż ja – mówił Donald Tusk.
Tusk nie ukrywa, że jego własna ocena polityki Donalda Trumpa jest krytyczna, co wielokrotnie wybrzmiewało w jego publicznych wystąpieniach. Jednak w obliczu wyzwań geopolitycznych, premier zdaje się przyjmować postawę realpolitik.
Nie wykluczam. Nie jestem entuzjastą wszystkich słów ani czynów, ani decyzji prezydenta Trumpa. Nigdy tego nie ukrywałem. Liczę więc na większą aktywność prezydenta Nawrockiego – stwierdził szef rządu w Luandzie.
Deklaracja ta ma podwójne dno. Z jednej strony zdejmuje z rządu część odpowiedzialności za ewentualne ochłodzenie relacji z USA (jeśli Trump podejmie decyzje niekorzystne dla NATO), z drugiej zaś przerzuca ciężar dowodu na prezydenta. Tusk wprost zachęca Nawrockiego do działania, jednocześnie dystansując się od stylu amerykańskiego przywódcy.
Najmocniejszym akcentem wypowiedzi była jednak deklaracja o współpracy, która w warunkach polskiej wojny polsko-polskiej brzmi niemal sensacyjnie.
Jeśli jest w stanie coś załatwić, niech się nie krępuje. Ja naprawdę będę z pełnym przekonaniem wspierał jego działania, jeśli się na jakiekolwiek zdecyduje – zadeklarował szef rządu.
Tusk stawia sprawę jasno: jeśli “świetne relacje” Nawrockiego przełożą się na kontrakty zbrojeniowe, gwarancje bezpieczeństwa czy inwestycje technologiczne, rząd nie będzie rzucał kłód pod nogi. Jeśli jednak okażą się wydmuszką, prezydent zostanie publicznie wypunktowany za nieskuteczność.
Słowa i postawa Donalda Tuska pokazują, że zamierza on zarządzać kohabitacją w sposób ofensywny. Zamiast wchodzić w otwarty konflikt o kompetencje, przyjmuje taktykę życzliwego obserwatora, który daje prezydentowi pole do popisu, jednocześnie weryfikując rezultaty. Nadchodzące miesiące pokażą, czy Karol Nawrocki wykorzysta tę przestrzeń do zbudowania realnej pozycji międzynarodowej, czy też aktywność, której oczekuje premier, pozostanie w sferze politycznych życzeń. Stawką w tej grze jest wiarygodność Polski jako poważnego gracza na arenie transatlantyckiej.