NFL
Ewa Chodakowska nie wytrzymała, z jej ust padły gorzkie słowa. Zwraca uwagę na jedno.
Jednym zdaniem narobiła szumu. Odpaliła emocjonalną bombę i… nie zamierza się wycofać. Tym razem nie chodzi tylko o fitness, ale o coś znacznie głębszego – o odwagę, szczerość i niewygodne pytania, których nikt nie chce zadawać.
Gdy wszyscy milczą, ona mówi. Gdy inni unikają drażliwych tematów, ona je podnosi. W świecie, który celebruje poprawność i unika konfrontacji, Ewa Chodakowska zdecydowała się nazwać rzeczy po imieniu. Czy słusznie? Odpowiedź nie jest oczywista.
Ewa Chodakowska o samoakceptacji i granicach szczerości
Narozrabiałaś! Wsadziłaś kij w mrowisko…
Spodziewałam się, że mój komunikat wywoła kontrowersje. Od dawna obserwuję, jak masowo naginamy rzeczywistość. Mam wrażenie, że patrzę na powszechny syndrom wyparcia, bezrefleksyjność, podwójne standardy, hipokryzję i źle rozumianą poprawność polityczną, która stała się pułapką. Mydli nam oczy i powstrzymuje przed podejmowaniem niewygodnych tematów. Nie zgadzam się na to. Co więcej, osoby, które powinny reagować, mówią mi: „Mądremu nie musisz tłumaczyć, nie spalaj się, to nie ma sensu”. A ja widzę sens. Nawet jeśli przekonam jedną osobę do mądrej, zdrowej troski o siebie, widzę sens. Wiele osób zinterpretowało moje słowa jako krytykę ruchu ciałopozytywności. A ja krytykuję wypaczanie jego podstawowej idei i usprawiedliwianie zaniedbań pozorną samoakceptacją.
Zastanawiałaś się, jaki typ kobiet rozjuszyłaś? Dlaczego nie usłyszały tego, co naprawdę chciałaś przekazać?
Rozjuszyłam kobiety zmęczone kulturą fit-shitu, czyli całym przemysłem, który mówi: „Źle wyglądasz, musisz schudnąć, żeby to zrobić, kup produkt x, y, z…”. Ta narracja jest zresztą równie często powtarzana w branży beauty i medycyny estetycznej. I ja to zmęczenie rozumiem. Trzydzieści, 20 czy jeszcze 15 lat temu zupełnie inaczej mówiło się o wyglądzie i ciele kobiety. Gdy ktoś nas negatywnie ocenia, to rani, boli. Odruchowo zaczynamy się buntować. Zupełnie inaczej jest, gdy ktoś ci powie: „Popraw jakość swojego życia, zadbaj o siebie, wyznacz sobie nowy cel. Dasz radę!”. Nigdy nie mówiłam kobietom, że źle wyglądają i muszą się zmienić.
Wspierałam. Szybko zrozumiałam, że każda sama powinna zdecydować, czy jest gotowa na zmianę. Bo często właśnie tych zmian boimy się najbardziej. Boimy się porażek, boimy się zderzenia ze swoimi ograniczeniami, słabościami. Kompleksami. Boimy się spojrzeć sobie w oczy. Zadać konkretne pytanie i usłyszeć szczerą odpowiedź. Od początku wspieram kobiety, które podjęły decyzję o zmianie, bo zrozumiały, że potrzebują – i chcą – schudnąć z różnych powodów. Jedne usłyszały ostrzeżenie od lekarza, inne zatęskniły za swoją dawną witalnością i sprawnością, kolejne chciały poczuć swoją siłę i wartość.
Trafiłaś w czuły punkt wielu kobiet. Wymówka – nie mam siły, nie mam czasu, mam na głowie pracę, dom, dzieci – zawsze kiedyś przestaje działać. Wtedy szukamy winnych własnej niemocy…
Chciałabym, żeby ludzie traktowali aktywność fizyczną jako dbanie o własne dobro. Trening nadaje naszemu życiu sens, rytm, spaja wszystko w całość. Stajemy się lepszą wersją siebie, gdy jesteśmy aktywni. Naukowo udowodniono, że trening wpływa na pracę mózgu, stymuluje obszar odpowiedzialny za samodyscyplinę. Poczucie sprawczości buduje zaufanie do siebie, daje mentalną siłę, której każda z nas potrzebuje równie mocno, jak silnych mięśni i zgrabnego ciała. Oczywiście wiele kobiet przychodzi do mnie, bo chcą pięknie i zdrowo wyglądać, ale szybko zdają sobie sprawę z tego, że ciało to jedynie skutek uboczny całego wachlarza dobrodziejstw, jakie płyną z mądrej i systematycznej aktywności fizycznej. Kiedy dbasz o higienę ciała, korzysta na tym twój umysł, psychika, cały organizm.