NFL
Dziennikarz wyznał jak przechodzi okres żałoby
Kiedy myślimy o Andrzeju Bobrze, przed oczami mam ten rodzaj dziennikarstwa, który dziś wydaje się niemal egzotyczny. To nie był świat krzyczacych nagłówków, ale świat merytorycznego spokoju. Bober, legenda szklanego ekranu, kojarzy się przede wszystkim z kultowymi „Listami o gospodarce”. W czasach, gdy ekonomia dla większości Polaków była czarną magią, on potrafił o niej opowiadać bez zadęcia, niemal po ludzku.
Jego kariera to gotowy scenariusz na film o polskiej transformacji. Zaczynał przecież dekady temu, przechodząc przez redakcje, które kształtowały opinię publiczną – od „Życia Warszawy” po TVP. Nie był jednak typowym urzędnikiem od czytania newsów. Miał w sobie ten specyficzny rodzaj dziennikarskiej przekory, która sprawiała, że ludzie mu po prostu ufali. Nawet gdy system rzucał mu kłody pod nogi – jak po wprowadzeniu stanu wojennego, kiedy musiał pożegnać się z telewizją – nie zniknął na zawsze.
Wrócił w wielkim stylu, pokazując, że rzetelność ma dłuższą datę ważności niż polityczne nadania. Pamiętamy go z roli dyrektora programu 1 TVP czy późniejszych występów w mediach komercyjnych. Bober zawsze trzymał fason – elegancki, merytoryczny, z tym charakterystycznym, niskim głosem. Nigdy nie gonił za tanią sensacją. Dla niego liczył się konkret i analiza, a nie robienie show na siłę.
Dziś, patrząc na jego drogę, widać wyraźnie, czego brakuje współczesnym mediom. Bober reprezentuje szkołę, w której szacunek do widza stał wyżej niż słupki oglądalności. To postać, która udowodniła, że można być rozpoznawalnym, nie będąc jednocześnie celebrytą. Po prostu robił swoje, z rzadko spotykaną dzisiaj klasą.
Choć przez lata prowadził kultowe „Listy o gospodarce”, o jego życiu prywatnym wiemy tyle, ile sam zechciał nam przemycić w anegdotach – i jest to obraz człowieka ceniącego spokój oraz intelektualną niezależność.
Bober nigdy nie był typem celebryty, który wystawia swoje mieszkanie w kolorowych pismach. Jego prywatność to raczej cisza po pracy, z dala od warszawskiego zgiełku. To człowiek, który – jak sam wspominał w wywiadach – potrafi odnaleźć się w roli obserwatora. Jego domowe zacisze to bastion spokoju, gdzie zamiast pogoni za nowinkami, liczy się dobra książka i szacunek do faktów. To podejście widać było nawet w jego relacjach rodzinnych; zawsze stonowany, rzadko opowiadał o bliskich, chcąc oszczędzić im medialnego cyrku, który sam z bliska obserwował przez dekady.
Ciekawe jest to, że Bober w życiu prywatnym wydaje się dokładnie taki sam jak na ekranie: rzeczowy, konkretny i nieco zdystansowany. Nie szukał poklasku na bankietach. Dla niego luksusem nie były drogie samochody, ale możliwość powiedzenia tego, co myśli, bez patrzenia na polityczne wiatry. Dziś, patrząc na jego drogę, można odnieść wrażenie, że prywatnie najbardziej ceni sobie autentyczność. Nie udaje kogoś, kim nie jest, i nie próbuje na siłę odmładzać się w mediach społecznościowych.
Trudno oglądać upadek świata, który budowało się przez dekady. Andrzej Bober, legenda polskiego dziennikarstwa, przechodzi właśnie przez swój najtrudniejszy czas. Po latach walki z własnymi słabościami, depresją i nowotworem, musiał zmierzyć się z ciosem ostatecznym – stratą żony, Barbary Wilewskiej-Bober. Barbara zmarła 3 grudnia, przegrywając walkę z wyjątkowo podstępną chorobą. Jak opowiadał sam Bober w rozmowie z Medonetem, było to zapalenie opon mózgowych i rdzenia na tle gruźliczym. To diagnoza brzmiąca jak wyrok z innej epoki, a jednak uderzyła z całą siłą tutaj i teraz.
Moja żona zachorowała na bardzo ciężką chorobę — zapalenie opon mózgowych i rdzenia, na tle gruźliczym. Nigdy nie chorowała na gruźlicę, ale okazało się, że zachorowała po wypiciu mleka od krowy chorej na gruźlicę. Mało kto wie, że kiedyś był antybiotyk na gruźlicę, a obecnie już go nie ma. W Szpitalu Bielańskim usłyszałem od pani ordynator, że moja żona ma 5 proc. szans na przeżycie. Ta wiadomość była dla mnie porażająca — wspominał
Pogrzeb odbył się tydzień później na warszawskich Starych Powązkach. To tam, w cieniu kościoła Karola Boromeusza, dziennikarz pożegnał kobietę, która była jego fundamentem.W mediach społecznościowych Bobera nie znajdziemy dziś politycznych komentarzy czy branżowych złośliwości.
Wiem, że nie tylko mnie zmarła żona. Ale ja nie potrafię się wyprostować. — napisał
Jest za to bolesna szczerość. Tydzień po pogrzebie dziennikarz opublikował wpis, w którym przyznał wprost, jak bardzo jest mu ciężko. To nie jest kreacja pod publiczkę – to głos człowieka, który nagle został sam w pustym mieszkaniu. Andrzej Bober od dawna nie gryzie się w język, mówiąc o starości i chorobach, ale teraz ta jego szczerość nabrała innego, ciemniejszego odcienia. Internauci odpowiedzieli masą ciepłych słów, co w dzisiejszej sieci nie jest wcale takie oczywiste. W zalewie hejtu i szybkich newsów, smutek Bobera zatrzymał ludzi na chwilę. Widać, że mimo upływu lat, wciąż budzi szacunek – nie tylko jako fachowiec od telewizji, ale po prostu jako mąż, który kochał i stracił. Teraz przed nim najtrudniejszy etap: nauka życia w nowej, niechcianej ciszy.