NFL
Był jednym z najbardziej utalentowanych polskich siatkarzy na początku XXI w. Jego karierę brutalnie przerwał wypadek z 16 września 2005 r.
Wszystko musiał mieć poukładane — od rzeczy na półce, po plany związane z siatkarską karierą. Skromny, lubiany i zawsze uśmiechnięty. Oto Arkadiusz Gołaś we wspomnieniach jego bliskich
Arkadiusz Gołaś był jednym z najbardziej utalentowanych polskich siatkarzy na początku XXI w. Jego karierę brutalnie przerwał wypadek z 16 września 2005 r.
Arek rósł bardzo szybko, a w VIII klasie miał już 190 cm wzrostu. Tata mierzył go przy futrynie drzwi i widać było jak, zaznaczone na niej kreski przesuwają się w górę o kolejne centymetry. — Spodnie, które na wiosnę były dobre, jesienią już miał za krótkie — mówi pan Tomasz Gołaś
Onieśmielały go wszelkie pochwały. Zawsze był wobec siebie krytyczny i powtarzał, że przed nim jeszcze sporo nauki. Nieraz mówiłam po meczu: “Syneczku, ładnie grałeś”, a on tylko: “Daj spokój, mamo. Tu było źle, tam popełniłem błąd” — opowiada pani Danuta Gołaś
— Po pogrzebie najchętniej siedziałam w samotności. Pomogło to, że trzeba było wrócić do pracy, rzucić się w wir obowiązków, żeby na moment zapomnieć. Byli przy nas przyjaciele i rodzina. Wspierają nas do dziś — mówi pani Danuta, wzruszona podobnie jak jej mąż przez całą naszą rozmowę o synu. Bliscy spotykają się co roku na rocznicowej mszy za Arka
Artykuł został opublikowany w “PS Historia”. Przypominamy go z okazji 20. rocznicy śmierci Arkadiusza Gołasia
Dziecięca ciekawość wzięła górę nad ostrożnością, gdy sześcioletni Arek wdrapywał się po drabinie na strych obory w gospodarstwie dziadków w Płoniawach. Na poddaszu trzymali słomę dla zwierząt, którą zrzucali na dół przez specjalny otwór w stropie. Mały Arek go nie zauważył. Spadł kilka metrów w dół, uderzając w betonową posadzkę obory.
Była późna jesień, więc kurtka i czapka zamortyzowały nieco siłę uderzenia. Podobnie jak niewielka warstwa słomy na ziemi. Mimo to skończyło się pęknięciem czaszki. W szpitalu spędził dwa tygodnie — pierwszy na oddziale intensywnej terapii, drugi już w normalnej sali. Był przytomny, choć przez dłuższy czas pozostawał jeszcze pod opieką neurologa. I już wtedy, mimo nieszczęśliwego wypadku, roztaczał dookoła siebie pozytywną aurę.
Pewnego dnia rodzice usłyszeli od ordynatora: — Zabierzcie już tego waszego syna do domu, bo mamy tu na oddziale młode lekarki na praktykach, które są tak zauroczone Arkiem i jeszcze drugim gagatkiem, że tylko nimi by się zajmowały, a mamy tu przecież cały oddział małych pacjentów!
Państwo Danuta i Tomasz Gołasiowie pochodzą z sąsiednich miejscowości. Suche od Płoniaw, należących do jednej gminy i parafii, dzielą zaledwie trzy kilometry. Pobrali się w 1980 r. i po ślubie zamieszkali w wynajmowanym mieszkaniu, w oddalonej o 50 km od ich rodzinnych stron Ostrołęce. Gdy rok później przyszedł na świat ich pierwszy syn — Arkadiusz, przenieśli się na dwa lata na wieś do rodziców pani Danuty, do Suchego.
W 1983 r. dostali przydział na mieszkanie w Ostrołęce, więc znów wrócili do miasta. W kolejnym roku urodziła się ich córka Katarzyna. Co ciekawe, żadne z dzieci państwa Gołasiów jako miejsca urodzenia nie ma wpisanej Ostrołęki, gdzie oboje dorastali. Arek urodził się w szpitalu w Przasnyszu, a Kasia w Makowie Mazowieckim, bo ostrołęckie placówki nie cieszyły się wtedy dobrą renomą.
Drugim domem rodzeństwa Gołasiów była jednak wieś. Każde wakacje spędzali u jednych lub drugich dziadków, do których jeździli także co weekend razem z rodzicami. Ich wujek, Marek Gołaś, wspominał kiedyś taką sytuację: prababcia wysłała kilkuletnich Arka i Kasię do ogródka, żeby narwali szczypiorku.
— A oni, miastowi, chodzili tacy zagubieni przy tych warzywach, bo nawet nie wiedzieli, jak ten szczypiorek wygląda — mówił na łamach “Tygodnika Ostrołęckiego”. Może i maleńkie dzieci miały problem z rozróżnianiem warzyw, ale już jako starsze chętnie uczestniczyły w pracach polowych. Pomagali przy żniwach, zwożeniu siana z pola czy wykopkach.
Arek był najstarszy z grona kuzynów, więc często to on wsiadał na ciągnik i podjeżdżał, gdy zabieraliśmy ziemniaki z pola przy wykopkach. Na koniec robiliśmy ognisko, w którym paliliśmy ziemniaczaną nać, a nad ogniem piekliśmy ziemniaki. Jedliśmy je ze smakiem i nie przeszkadzały nam ręce ubrudzone ziemią — wspomina jego tata, Tomasz Gołaś.
Arek jako dwulatek przez rok mieszkał nawet w Suchem z dziadkami ze strony mamy. Rodzice pracowali w Ostrołęce, zanim jeszcze urodziła się Kasia, ale ich pierworodny miał świetną opiekę. — Mieliśmy samochód, więc jeździliśmy do niego nawet w tygodniu, nie tylko w weekendy. Babcia cudownie się nim zajmowała i bardzo się kochali. Zmarła dosyć wcześnie, gdy Arek miał osiem lat — mówi pani Danuta.
Kasia i Arek byli zgodnym rodzeństwem, choć dwoma różnymi charakterami.
— Jak Arek wracał do domu z obozu, to w torbie wszystko było złożone w kosteczkę, a brudne rzeczy spakowane w oddzielną torebkę niż czyste. Jak się otwierało plecak Kasi, to o Matko Boska! Wszystko wymieszane. Teraz, kiedy jest już dorosła, stała się bardziej pedantyczna. W szafie ma wszystko poukładane rozmiarami, a pudełka z butami podpisane — mówi pan Tomasz.
W pokoju syna zawsze panował porządek, a po powrocie z wyjazdu potrafił nawet zauważyć, że długopis na biurku nie leży w tym samym miejscu, w którym go wcześniej położył. — Znowu Kaśka tu grzebała — denerwował się Arek, a rodzice przestrzegali młodszą siostrę, by nie ruszała rzeczy brata, bo zaraz będzie kłótnia.
Ich dzieci to jednak umysły ścisłe. Kasia ukończyła Politechnikę Warszawską i razem z mężem, również inżynierem, oraz dwiema córkami, mieszkają obecnie w Magdeburgu. Co trzy miesiące albo ona z rodziną przyjeżdża do Polski, albo odwiedzają ją rodzice. Niedawno spędzili wspólne wakacje na Mazurach, a w grudniu Kasia z rodziną przyjedzie do Ostrołęki na Boże Narodzenie. Państwo Gołasiowie odwiedzą ją na Wielkanoc.
Arek również był bardziej umysłem ścisłym niż humanistą. Stąd jego zamiłowanie do komputerów. Kiedy grał już w reprezentacji Polski, jego koledzy opowiadali, że gdy kupili nowy komputer i trzeba było złożyć sprzęt, prosili Arka o pomoc. Potrafił złożyć wszystko, do ostatniej śrubki. Zresztą w życiu też miał wszystko zaplanowane od A do Z i zawsze działał w sposób przemyślany — od skrzętnie sporządzonej listy zakupów przed wyjściem do sklepu, po plany gry w wymarzonej lidze włoskiej.
W rodzinie Gołasiów nikt nie uprawiał sportu. Dopiero Arek zaczął grać w siatkówkę w IV klasie szkoły podstawowej, czym zainspirował swoją siostrę. Kasia chciała tak samo jak brat jeździć na obozy sportowe, więc kilka lat później rozpoczęła treningi lekkoatletyczne — biegi i skok w dal. Brakowało jej jednak takiego zapału, jaki miał Arek.
Szkoła Podstawowa nr 7, do której chodził, była największa w Ostrołęce. Pracowało w niej aż 147 nauczycieli, a uczyło się aż 2600 dzieci. W każdym roczniku było nawet po sześć klas. Dlatego lekcje odbywały się w trybie zmianowym, a skrzydło w którym uczyły się klasy początkowe, było oddzielone od reszty szkoły, by kilkulatki nie mieszały się z dużo starszymi uczniami. Klasy od IV wzwyż miały już swoje profile, w tym kilka sportowych — koszykarski, lekkoatletyczny i siatkarski