NFL
Zawsze mówiła: “Dziś mi się nie chce”. A potem zamieniała się w huragan na scenie. „Woziliśmy ją jak dzikie zwierzę w blaszaku” _______
Była zjawiskiem, które rozświetlało każdą scenę. Jej śmiech był wyzwoleniem, jej obecność – magnesem. Joanna Kołaczkowska, niezapomniana gwiazda kabaretów Hrabi i Potem, pozostawiła po sobie pustkę, której nie sposób wypełnić. W poruszającym wywiadzie dla magazynu „Pani” Dariusz Kamys dzieli się najbardziej osobistym obrazem Asi – pełnej ciepła, intuicji i scenicznego geniuszu.
Joanna Kołaczkowska była esencją scenicznego ognia i śmiechu. Dariusz Kamys w poruszającym wywiadzie dla magazynu „Pani” wspomniał o jej niepowtarzalnej osobowości, początkach kariery, ogromnym talencie i bezkompromisowej miłości do wspólnoty. To wzruszająca opowieść o kobiecie, która zamieniała każdy moment w życiowy spektakl
Zanim publiczność pokochała ją bezgranicznie, była nieśmiała, wątpiąca w siebie, wrażliwa. Do Zielonej Góry trafiła, podążając śladem swojego szwagra, Dariusza Kamysa. Działał wówczas w klubie Gęba, gdzie powstał spektakl „Wio, Pegazie, na ugory”. „To było trochę jak u włóczęgi, ale w końcu znalazła się brakujący element. Kiedy studiowałem i działałem w klubie Gęba, Asia pojawiła się w Zielonej Górze, niejako idąc moim tropem — pomyślała, że skoro szwagier jest tu i daje sobie radę, to i dla niej może być to dobre miejsce. Ale jej droga do kabaretu nie była moją zasługą. W tamtym czasie stworzyłem spektakl “Wio, Pegazie, na ugory”. Program miał w sobie niesamowity potencjał. Publiczność reagowała fantastycznie”, czytamy.
Gdy Kamys musiał przerwać pracę nad materiałem z powodu służby wojskowej, poprosił Władysława Sikorę, by przejął projekt i stworzył kabaret. Wtedy pojawiła się potrzeba kobiecego głosu. Adam Nowak, kolega Asi z roku, zaczął ją przekonywać do udziału w castingu. Wahała się długo. Bo jak dziś mówi jej szwagier: “nieśmiałość była wpisana w każdy jej gest”. Ale przyszła. Przeczytała dwa zdania i to wystarczyło. Casting się skończył.
Wszyscy wiedzieli: to ona. „Tak powstał kabaret Drugi Garnitur. Wnosiła na scenę radość i lekkość. Tryskała energią. Miała w sobie coś szelmowskiego, łobuzerskiego. Publiczność ją kochała, bo była autentyczna. […] Choć przed spektaklem zwykle mówiła: “Dziś mi się nie chce”, chwilę później, po przekroczeniu kulis, zamieniała się w żywioł. Potem nikt już w to jej “mi się nie chce” nie wierzył. Po spektaklu — cisza, spokój. Na scenie — ogień. Żartowaliśmy, że wozimy ją jak dzikiego zwierza w blaszaku. Podjeżdżamy pod rampę, otwieramy drzwi i ona jak byk wypuszczony na arenę wylatuje na scenę. Niszczy, bawi, czaruje. Była pełna ognia”, mówi Dariusz Kamys.
Początki nie były łatwe. Choć miała w sobie niezwykły instynkt i talent, nie od razu rozumiała mechanikę sceny. Z czasem jednak stała się mistrzynią. „Na początku miała przede wszystkim instynky i niewiarygodny talent. Świadomość sceniczna przyszła później. Pamiętam, jak w “Bajkach dla potłuczonych” była scena z Czerwonym Kapturkiem. Padło pytanie Czerwonego Kapturka do Wilka przebranego za babcię: “Dlaczego ty masz takie wielkie zęby? Dlaczego w ogóle masz zęby?”. Aśka powiedziała: “Wiem, dlaczego tu ludzie się śmieją… To jest żart absurdalny!”. Chichraliśmy się z niej. Toż to był żart konstrukcyjny, dla nas oczywisty. To było urocze, bo ona dopiero odkrywała mechanikę gagów. A później, w Hrabi, stała się “profesorem sceny”. Żartowałem, że ma nadświadomością sceniczną. Nawet w trakcie występu potrafiła dyskretnie dać znak — szybciej, mocniej. A gdy coś zagrało, potrafiła pokazać małym gestem: “No! Jest OK”. Miała też niesamowitą intuicję sceniczną, potrafiła od razu dostrzec, że żart nie działa, bo np. jest za mało światła. Dawaliśmy cynk świetlikowi, podciągał reflektor i nagle skecz ożywał. Jej świadomość sceny była absolutna”, wspomina Dariusz Kamys.
W pamięci jej szwagra na zawsze pozostanie obraz Asi zasypiającej na dwóch krzesłach po nocnych próbach kabaretu Potem. Próby kończyły się o pierwszej, czasem drugiej nad ranem. Gdy proszono ją, by poszła odpocząć, odpowiadała: „Nie, bo coś mnie ominie”. To zdanie mówi o niej wszystko. Nie chciała przegapić ani chwili wspólnego śmiechu, rozmowy, obecności
Scena była jej żywiołem, ale prawdziwa siła płynęła z poczucia wspólnoty. Choć przed spektaklem często mówiła „Dziś mi się nie chce”, po przekroczeniu kulis przemieniała się w huragan. „Woziliśmy ją jak dzikie zwierzę w blaszaku” – wspomina Kamys. „Podjeżdżamy pod rampę, otwieramy drzwi, a ona jak byk wypuszczony na arenę wylatuje na scenę”. Publiczność ją uwielbiała – była autentyczna, bezkompromisowa i… prawdziwa.
Zawsze była gotowa na niespodziewane. Improwizacja była jej drugą naturą. Słynny skecz „Egzamin” mówi o niej więcej niż tysiące słów. „Te słynne buty z “Egzaminu”. Kupiła je na jakimś targu za grosze, nawet nie przymierzyła. Przyszedł moment wyjścia na scenę. Wkłada, a tu buty za małe. Inna aktorka spanikowałaby, ale nie ona. Zdecydowała się w nich wyjść. Zrobiła z tego atut, żart, gag, który przeszedł do historii. To było jej genialne “dotknięcie Midasa”: każdy problem potrafiła zamienić w coś, co błyszczało. I nawet jeśli stała w cieniu, to i tak cała uwaga skupiała się na niej. Bajer kiedyś żartował, że nawet gdyby wyszedł na golasa, obtoczony smołą i piórami, toi tak widzowie patrzyliby na Aśkę stojącą z boku. Miała w sobie magnetyzm”, ujawnił Dariusz Kamys.