Connect with us

NFL

Nad ranem przysłała wiadomość: “Jeśli możecie, zorganizujcie akcję ratunkową tak szybko, jak to możliwe. Zamarzłam tej nocy. Zamarzło mi pięć palców u lewej stopy”. O 17.28 dopisała: “Kończy się bateria. Zginę, jeśli pomoc nie przybędzie”. Akcję ratunkową w Himalajach i walkę o życie Elisabeth Revol oraz Tomasza Mackiewicza śledził cały świat. Adam Bielecki w swojej nowej książce po pierwszy raz opowiada o niej ze szczegółami. Dowiadujemy się, kto pisał, że Polacy mają krew na rękach ➡️

Published

on

Nad ranem przysłała wiadomość: “Jeśli możecie, zorganizujcie akcję ratunkową tak szybko, jak to możliwe. Zamarzłam tej nocy. Zamarzło mi pięć palców u lewej stopy”. O 17.28 dopisała: “Kończy się bateria. Zginę, jeśli pomoc nie przybędzie”. Akcję ratunkową w Himalajach i walkę o życie Elisabeth Revol oraz Tomasza Mackiewicza śledził cały świat. Adam Bielecki w swojej nowej książce po pierwszy raz opowiada o niej ze szczegółami. Dowiadujemy się, kto pisał, że Polacy mają krew na rękach.

25 stycznia 2018 r. Tomasz Mackiewicz i Elisabeth Revol zdobyli szczyt ośmiotysięcznika Nanga Parbat (8126 m n.p.m.), ale wtedy zaczął się koszmar. Do akcji ratunkowej ruszyli członkowie polskiej zimowej wyprawy na K2.

Jednym z nich był Adam Bielecki, który po latach wspomina pełne napięcia godziny w książce “Bez śladu”, napisanej wspólnie z dziennikarzem “Newsweeka” Dominikiem Szczepańskim.

Jej premiera 14 grudnia dostępna będzie wyłącznie na stronie: www.bezsladu.com. Poniżej obszerne fragmenty.

Od rana nasłuchiwaliśmy wieści. Płynęło ich niewiele. Poza kilkoma miejscowymi, Eli i Tomek byli pod Nangą sami. Nie lubili rozgłosu i nie mieli w zwyczaju relacjonować wyprawy na bieżąco, co obecnie jest standardem. Wiedzieliśmy, że wspinają się w ten sam sposób, co zawsze — bez tlenu z butli, bez tragarzy i lin poręczowych. Ich styl mógł imponować. Z ogromnym uporem próbowali poprowadzić częściowo nową drogę na ośmiotysięczniku, do tego zimą.

Wieczorem dowiedzieliśmy się, że Eli i Tomek zdobyli szczyt, ale mieli problemy. Z Tomkiem działo się coś niedobrego. Eli sprowadzała go do podstawy piramidy szczytowej.

Musimy po nich lecieć. Zrozumiałem to od razu, a myśl ta była w zasadzie gotową decyzją.

Na całej planecie jest może kilkanaście osób, które są w stanie w zimie przeprowadzić akcję ratunkową na takiej wysokości. Ale muszą być zaaklimatyzowane, co jeszcze zmniejszało tę liczbę.

Everest, gdzie działał Txikon z Szerpami, leżał za daleko i w innym kraju. A to oznaczało, że byliśmy jedynymi, którzy mogli coś zrobić.

Próbowałem sobie wyobrazić, co przeżywa Eli.

Jeśli Tomek nie mógł schodzić, musiała wiedzieć, że będzie z nim tylko gorzej. Na atak szczytowy zabrali może po litrze herbaty w termosie. Wypili ją już dawno temu, muszą być więc totalnie odwodnieni. Brakuje im śliny, mają problemy z mówieniem, mogą myśleć tylko o piciu, bolą ich języki i podniebienia.

Zapadający zmrok musi być przerażający. Robi się zimniej i zimniej. Jeśli mają przy sobie łopatę, próbują wykopać jamę i wejść do środka, przytulić się do siebie i zawinąć w embriony. W takich temperaturach na takiej wysokości nie ma się pewności, czy można zasnąć, bo jeśli jest za zimno, człowiek już się nie obudzi.

Trzeba jednak spróbować odpocząć. Zamyka się więc oczy z lękiem, że może robi się to po raz ostatni. Trudno mówić o spaniu, to raczej seria krótkich drzemek, po których przebudzasz się roztrzęsiony i wiesz, że będzie tylko gorzej.

Potem wstaje dzień. Człowiek czeka na słońce jak na zbawienie, myśląc, że przyniesie trochę ciepła. Tymczasem świt jest najzimniejszym momentem całej doby. A słońce z jakiegoś powodu o tej porze roku i na tej wysokości wcale nie grzeje tak jak po winno. Jest jednym wielkim żółtym rozczarowaniem.

Click to comment

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Copyright © 2025 USAlery