NFL
Polska znowu została pominięta. Były ambasador reaguje Czytaj więcej:
Poniedziałkowe rozmowy odbyły się w formule E3, czyli w gronie trzech najważniejszych stolic Europy Zachodniej: Londynu, Paryża i Berlina. Do liderów dołączył Wołodymyr Zełenski, bo na stole leżał temat możliwego ramowego porozumienia, które mogłoby wyznaczyć kierunek końca wojny – choćby tylko w postaci wstępnych konturów.
Spotkanie od początku miało charakter roboczy, bez kurtuazji i bez czasu na polityczne dekoracje. Dyskutowano o gwarancjach bezpieczeństwa, przyszłości zamrożonych rosyjskich aktywów oraz o tym, jak uniknąć międzynarodowej presji na „pokój za wszelką cenę”, który mógłby okazać się jedynie kolejnym etapem rosyjskiej gry.
W tym wszystkim uderzająca była jeszcze jedna rzecz: ponowny brak Polski przy stole. Nie chodzi tylko o symbolikę, ale o realną pozycję w dyskusji dotyczącej przyszłej architektury bezpieczeństwa w Europie. W Warszawie znów pojawiły się pytania, czy nasz głos nie powinien brzmieć wyraźniej w rozmowach dotyczących regionu, a za granicą – czy E3 to wciąż skuteczny format w obliczu wojny, która zmieniła całą mapę polityczną kontynentu. To pytania, które z każdym kolejnym takim spotkaniem stają się coraz głośniejsze.
Były ambasador zabrał głos w tej sprawie. Mówi wprost.
Były ambasador RP w Kijowie Jan Piekło nie owija w bawełnę: „to przykre, że nas tam nie ma” – mówi, wskazując, że Polska jest logistycznym hubem pomocy dla Ukrainy i państwem flanki NATO. Dlaczego więc nas zabrakło? Po pierwsze, polityka. Piekło przypomina ostre wypowiedzi Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego o Donaldzie Trumpie sprzed wyborów w USA. W jego ocenie to dziś ciąży na kontaktach z Waszyngtonem – a bez sprawnego kanału z USA o londyńskim stole decydują inni. Po drugie, kadry: w stolicy USA nie ma ambasadora, tylko p.o. szefa placówki Bogdan Klich. To, zdaniem dyplomaty, trzeba ułożyć od nowa.
To jest przykre, że nas tam nie ma, ponieważ jesteśmy ważnym krajem, który po pierwsze jest hubem logistycznym, jeśli chodzi o pomoc dla Ukrainy, a po drugie powinien się liczyć ze swoją pozycją w charakterze flankowym Unii Europejskiej i NATO – powiedział na łamach “Faktu” Jan Piekło.
Dla porządku: o skali londyńskich rozmów i ich ciężarze pisały największe redakcje – od Reutersa po „Financial Times”. To nie była „kolacja przy świecach”, lecz próba zsynchronizowania Europy wobec amerykańskich inicjatyw pokojowych. Właśnie w takim momencie nasze puste krzesło widać najbardziej.
Czy to jednorazowy zgrzyt, czy nowa normalność? Sygnały nie są optymistyczne. Już wcześniej politycy różnych opcji zauważali, że Polska rzadko siada w pierwszym rzędzie, gdy decyduje się o Ukrainie. Leszek Miller mówił o „słabszej pozycji”, a rządowi ministrowie, pytani o brak zaproszenia, wybierali dyplomatyczny ton. Politycznie da się to zrozumieć – E3 od dawna lubi działać w wąskim formacie – ale przez lata to Warszawa była rzecznikiem Kijowa w UE. Z tej roli akurat nie warto rezygnować.
Piekło dorzuca praktyczną receptę: załatajmy „dziurę” w Waszyngtonie i przestańmy dokładać do ognia publicznymi uszczypliwościami wobec obecnej administracji USA – niezależnie od poglądów. Dyplomacja to nie Twitter, tylko cierpliwe budowanie zaufania. Jeśli w Londynie znów staną stoły, a w Brukseli rozdzielą miliardy z rosyjskich aktywów, lepiej mieć głos przy mikrofonie, niż sprawdzać potem protokół ze spotkania. A plotka z korytarzy? Słychać, że gdyby Polska szybko wysłała pełnoprawnego ambasadora do stolicy USA, „telefon do premiera zadzwoniłby częściej”.