NFL
– Drugiego takiego zawodnika w GKS-ie Katowice już nie będzie – opowiadają bratankowie legendy katowickiego klubu. W Niemczech stał się gwiazdą, a w jego domu na Kostuchnie gościły wielkie sportowe nazwiska. Ale to od zawsze był po prostu Jasiu ➡
Nasze młodsze pociechy mówiły, że “to ten wujek, co się zawsze tak śmiał”. Tak go zapamiętały. Pod koniec życia cały czas się uśmiechał — mówią o nim jego najbliżsi. Nazwisko “Furtok” wciąż działa na wyobraźnie, a niegdyś pozwalało choćby uniknąć policyjnego mandatu. W Niemczech stał się gwiazdą, a w jego domu na Kostuchnie gościły wielkie sportowe nazwiska. Ale to od zawsze był po prostu Jasiu. — Nawet w “Totolotku” mam “dziewiątkę”, jako szczęśliwy numerek. Drugiego takiego zawodnika w GKS-ie Katowice już nie będzie — opowiadają nam bratankowie legendy katowickiego klubu, który do ostatni dni pozostał wierny ukochanemu klubowi. Słowo “GieKSa” można było usłyszeć z jego ust do samego końca.
Uczestnicy pogrzebu, którzy nie są związani ze sportem, byli zdziwieni, że wujek zjednoczył tak wielu młodych ludzi. Był wielkim autorytetem. Teraz cały czas widać mnóstwo koszulek z jego nazwiskiem i innych gadżetów. Moi znajomi mają nawet koce z podobizną wujka Janka — przekonuje nas Tomasz Furtok, bratanek Jana Furtoka, który w wieku 62 lat odszedł przed rokiem w domu na ukochanej katowickiej Kostuchnie po 9-letniej walce z chorobą Alzheimera.
Serca ogromnej rzeszy fanów pamiętających charakterystyczny wąs i “dziewiątkę” na plecach, rozpadły się wtedy na miliony kawałków. W pierwszą rocznicę śmierci w nostalgiczną podróż w czasie postanowili zabrać nas bratankowie byłego reprezentanta Polski: Tomasz i Damian Furtokowie. Podzielili się z nami unikatowymi opowieściami, wiele z nich nie ujrzało dotąd światła dziennego. Pokazują, jakim człowiekiem był Jasiu, bo tak zawsze kazał się do siebie zwracać.
Tomasz Furtok: pierwsze co, to z wujkiem kojarzą mi się kuligi. Przyjeżdżał w zimę i przewoził nas Jeepem. Zbierał nas z pobliskich ulic i jeździliśmy na sankach i linkach po lesie na Kostuchnie. Bardzo miło to wspominam. Poza tym pamiętam jego treningi. W kilku miałem okazję uczestniczyć. Nie raz czekało się na niego 40 minut, jak biegał po lesie i okolicach. Wtedy zimy były siarczyste. Nie to co teraz. Pamiętam też, jak jeździł na nartach biegowych.
Tomasz Furtok: Wujek był bardzo skromny.
Damian Furtok: Wiele pieniędzy lokował w dom i rodzinę.
T.F: Możesz opowiedzieć historię z telewizorami.
D.F: Ktoś z rodziny chciał z Niemiec telewizor. Wujek uznał zatem, że wszystkim krewnym sprawi po takim prezencie. Nie pytaliśmy się o to, mój tato początkowo nie chciał, ale wujek Janek i tak wysłał mu telewizor. Pamiętam, jak razem z wszystkimi dzieciakami siedzieliśmy też przy stole, na którym były paczki cukierków i słodycze. Kiedyś się tym wszystkim dzieliło i jadło się po połowie. Jak dostaliśmy telewizor, to było coś niepowtarzalnego.
Pamiętam, jak kiedyś przyjechał do nas Lancią. Wszystkie egzemplarze, które dostawali piłkarze HSV Hamburg, były opisane. Był na nim napis: Jan Furtok. Kurde, masakra. Aż ciarki przechodziły.
Ale jego popisów na boiskach Bundesligi w tamtych czasach bliscy nie mogli oglądać. Technologia dopiero wkraczała bowiem do naszego kraju.
D.F: Czasem niektóre bramki pokazywali w wiadomościach.
T.F: Mieliśmy satelitę Astrę. Nie wiem, jak to tata ogarnął. Pamiętam, że na moją kasetę VHS z komunii w połowie nagrał jakiś mecz. Gdzieś jeszcze mamy je schowane. Teraz jest taka technologia, że można to wszystko zgrać.
Furtok co kilka miesięcy zaglądał w rodzinne strony, a o jego przyjeździe wiedziała cała okolica.