NFL
28-punktowy projekt zakończenia wojny, który miał być negocjowany między Putinem a Trumpem, jest w istocie próbą osiągnięcia za pomocą USA celów wojny, jakie postawiła sobie Rosja. Ukraina nie może zaakceptować tego projektu. Dotyczy to także zawartych w nim elementów religijnych i językowych – pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski
28-punktowy projekt zakończenia wojny, który miał być negocjowany między Putinem a Trumpem, jest w istocie próbą osiągnięcia za pomocą USA celów wojny, jakie postawiła sobie Rosja. Ukraina nie może zaakceptować tego projektu. Dotyczy to także zawartych w nim elementów religijnych i językowych – pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Ani Ukraina, ani Polska (a mam nadzieje, że także Europa) nie mogą zaakceptować planu pokojowego, który jak wynika z doniesień mediów, jest negocjowany między USA a Rosją. Dostępne informacje wskazują w mojej ocenie, że Donald Trump i jego otoczenie przyjęło perspektywą agresora i całkowicie pominęło nie tylko najbardziej fundamentalne prawo – prawo narodu do samostanowienia, ale i reguły prawa międzynarodowego oraz najbardziej podstawowe interesy Ukrainy.
Ujmując rzecz wprost: Trump i autorzy owego porozumienia postanowili pomóc zrealizować Putinowi jego cele bez potrzeby dalszego niszczenia potencjału Rosji. To w istocie akt częściowej – politycznej, militarnej i symbolicznej – kapitulacji Ukrainy. Ogromna ofiara Ukraińców, krew dziesiątek tysięcy zamordowanych, to wszystko poszłoby na marne. Jeśli ktoś wierzy, że to zatrzymałoby Putina i Kreml w realizacji ich planów, to jest albo naiwny, albo kompletnie nie zna Rosji.
Polska – to też trzeba powtórzyć i podkreślić – także nie może wspierać takiego planu. Jeśli Putin otrzyma Ukrainę na tacy, to ruszy dalej, a na jego liście celów nasz kraj zajmuje istotne miejsce.
Ta refleksja zaś dotyczy nie tylko militarnych i politycznych elementów tego porozumienia (które de facto oznaczają radykalne osłabienie Ukrainy za cenę niewiele wartych obietnic Putina), ale także symbolicznych, choć te mogą wydawać się nieistotne z perspektywy twardej polityki. Myślę tu o uznaniu języka rosyjskiego za oficjalny (obok ukraińskiego) język Ukrainy i o zatwierdzenie legalnego statusu Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej patriarchatu moskiewskiego. Oba te postulaty są niemożliwe do zaakceptowania.
To Putin, a nie Zełeński (czy rzekomi nacjonaliści ukraińscy), odpowiada za to, że język rosyjski nie tylko już nigdy nie będzie językiem urzędowym, ale i stopniowo będzie tracił na znaczenie. Jeszcze kilka lat temu w wielu miejscach Ukrainy – szczególnie na jej wschodzie, ale nie tylko – częściej na ulicy słyszało się język rosyjski. Dla wielu język rosyjski był nawet pierwszym językiem. Ich prawo do posługiwania się tym językiem naprawdę nie było zaś ograniczane, choć – co oczywiste – w szkołach wymagano nauki języka ukraińskiego.
Teraz nie tylko widać rosnącą grupę ludzi, którzy w sytuacjach publicznych zaczynają używać ukraińskiego, choć nie jest to ich “język domowy”, ale także takich, którzy odmawiają używania języka rosyjskiego.
Także kultura rosyjska, która jeszcze kilka lat temu, była naprawdę bardzo obecna w tym kraju. I myślę tu o pisarzach, zespołach rockowych, gwiazdach kina. Wiele festiwali kulturalnych było rosyjskojęzycznych. Władimir Putin atakując Ukrainę, w istocie zakończył ten czas. Ukraińscy pisarze odcinają się od rosyjskiej kultury i języka – traktowane są one jako narzędzie kolonizatorów i narzędzie indoktrynacji. Trzeba zresztą jasno powiedzieć, że putinowski reżim traktuje język jako narzędzie walki i wojny.
Starsze pokolenia coraz mocniej przypominają, jak traktowano za czasów sowieckich posługujących się językiem ojczystym, i jak dyskredytowano ukraińską kulturę. Trudno też spodziewać się, by ukraińskie kobiety, które mają przed oczyma los ofiar z Buczy, nie widziały w języku rosyjskim języka gwałcicieli i zbrodniarzy. I to właśnie sprawia, że Ukraina nie może, zwyczajnie nie może, uznać równych praw języka rosyjskiego. To mniej więcej tak, jakby zaproponować w Polsce, tuż po II wojnie światowej, żeby jednym z oficjalnych języków był niemiecki.
Ofiarą wojny wywołanej przez Putina jest także Ukraińska Cerkiew Prawosławna (dawniej) patriarchatu moskiewskiego. Rosja wypowiadając wojnę Ukrainie argumentowała, że rzekomo dochodziło do łamania praw tej wspólnoty wyznaniowej. To Rosja jednak, werbując hierarchów i duchownych tej wspólnoty, sprawiła, że w oczach wielu Ukraińców Cerkiew ta stała się “piątą kolumną” Moskwy.
Jasne jest, że Rosja traktuje tę wspólnotę jako swoją ekspozyturę – w jej budynkach i siedzibach hierarchów znaleziono materiały propagandowe Kremla, a część z jej kluczowych duchownych było agenturą (nie tylko wpływu) rosyjskich służb specjalnych. Jeśli więc zostaną jej przywrócone wszystkie – rzeczywiście naruszane – prawa i wolności, to z całą pewnością Rosja znowu zacznie ją wykorzystywać do walki z ukraińską suwerennością.
Putin gra prawosławiem
Trzeba też jasno powiedzieć, że Putin od dawna w swojej polityce gra prawosławiem, wykorzystuje patriarchat moskiewski. Rosyjska Cerkiew Prawosławna w istocie nie jest jakąś autonomiczną siłą, ale pod pewnymi względami urzędem państwa i podlegające jej Cerkwie lokalne są niczym “ekspozytury zagraniczne” Rosji. Tak zresztą było też za czasów Związku Sowieckiego, nic w tym więc nowego.
I właśnie dlatego zapisy 28-punktowego planu dla pokoju pozornie wyglądające jak obrona praw mniejszości czy wolności religijnej, są absolutnie nie do zaakceptowania dla Ukrainy.