Connect with us

NFL

Jest 2 listopada 2015 roku. Dochodzi południe. Bezdomny Jarosław K. już odespał na klatce pół nocy spędzone na ławce ze znajomą Magdą M. “Wujek” chce zapytać Paulinę, kiedy wyruszają na Cmentarz Bródnowski. Kobieta dorabia na sprzedaży wianków z szyszek i kolb kukurydzy, a on jej pomaga zawieźć żałobne stroiki na stragan pod murem. Dostaje za to na piwo. Ale kobieta nie reaguje na pukanie do drzwi. Po kilku nieudanych próbach mężczyźni z kamienicy decydują: Jarosław K. wejdzie do kawalerki przez okno. Dławi go czarny dym. Na podłodze dostrzega leżącą w kałuży krwi martwą Paulinę. Dzieci też nie żyją. Wygląda na to, że Oliwka próbowała dotrzeć do okna, dopadł ją śmiertelny tlenek węgla. Kiedy policja zabiera ciała, z podwórka niesie się płacz kobiet. Najgłośniej rozpacza Magda M. Trzeba ją uspokajać, bo z okrzykiem “Co za k***a to zrobiła?!”, biega jak w amoku. Więcej w komentarzu

Published

on

10 lat temu w kamienicy na Stalowej zginęła zamordowana młoda matka i dwoje jej dzieci. Czy demonstrująca wówczas z powodu tej tragedii Praga jeszcze o nich pamięta?

Brama jest taka sama. W liszajach łuszczącej się farby z obscenicznymi napisami na brudnych, niemalowanych od powojnia ścianach. Podwórko jakby się poszerzyło, bo runął samotnie stojący mur ze zmurszałej cegły i wyrwał z korzeniami samosiejki. Nie ma ławki, na której w letnie noce przysypiał bezdomny pan Jarek, przez mieszkańców kamienicy nazywany “wujkiem”.

Zakratowane okno kawalerki na parterze, w którym zazwyczaj rano widać było kilkumiesięcznego synka Pauliny, ma wymienione witryny. Kilka lat temu 1 listopada ojciec matki dziecka, po wyjściu z więzienia, zapalił pod parapetem znicz. Od tamtej pory już się pokazał, nie wiadomo, gdzie znalazł dach nad głową. Nowi lokatorzy tragedię z 2015 roku znają tylko z opowieści. Powtarza się opinia, że to było straszne, ale towarzyszy jej komentarz: zbrodni dokonała osoba nietutejsza, ze Szmulek. Ci na Stalowej 38 są jak rodzina, dlatego dziesięć lat temu wszyscy szli w niemym pochodzie głównymi ulicami ich dzielnicy z transparentami “Praga nie zapomni”.

Lokatorka, która dostała przydział na mieszkanie po Paulinie, na początku obawiała się duchów pomordowanych. – Którejś nocy – zwierza się nam – przyśnił mi się ten chłopczyk. Uśmiechnięty, z wyciągniętymi w moją stronę rączkami. Kiedy go przygarnęłam, mocno się wtulił. Nigdy nie widziałam go żywego, ale gdy opowiedziałam sąsiadce, która znała Norbercika, aż krzyknęła. Miał dokładnie taką samą kurteczkę, jaką ja widziałam we śnie! Tylko raz mi się zjawił i wszystkie strachy minęły.

Noc z 1 na 2 listopada 2015 roku jest dla lokatorów przedwojennej kamienicy niespokojna. Najpierw kobietę na piętrze budzi swąd dochodzący z korytarza. Nie wszczyna alarmu, bo z sąsiadami jest trochę na bakier (uważają, że się wywyższa, ponieważ niedawno przeprowadziła się z drugiej strony Wisły), od razu telefonuje pod numer 998. Wezwani strażacy rozglądają się w pogrążonym w nocnej ciszy budynku – nigdzie nie widzą ognia. – Zapłaci pani grzywnę za fałszywy alarm – ostrzegają zdenerwowaną mieszkankę.

Kiedy wychodzą na podwórko, zaczepia ich dziewczyna na rauszu, która popija z “wujkiem” na ławce przed domem. – Co się stało? – pyta po wyrzuceniu w krzaki opróżnionej puszki piwa. – Chyba jakaś nienormalna – komentuje opowieść strażaków o interwencji lokatorki. – Tu nic się nie dzieje. Wracajcie do remizy.
Aż do świtu wszystkie okna są ciemne. Również u 26-letniej Pauliny, zajmującej małą kawalerkę na parterze. To porządna dziewczyna, tylko nie ułożyło jej się w życiu; samotnie wychowuje dwoje dzieci. Jej dziewięciomiesięczny syn Norbert zazwyczaj rano siedzi na parapecie zakratowanego okna i robi “pa-pa” każdemu, kto pojawi się w pobliżu.

Ale rano 2 listopada chłopca nie widać. Ani jego siostry, ośmioletniej Oliwii, po którą jak zwykle wstępuje koleżanka w drodze do szkoły. Drzwi są zamknięte na klucz, nikt nie reaguje na pukanie.

Dochodzi południe. Bezdomny Jarosław K. już odespał na klatce pół nocy spędzone na ławce ze znajomą Magdą M. “Wujek” chce zapytać Paulinę, kiedy wyruszają na Cmentarz Bródnowski. Kobieta dorabia na sprzedaży wianków z szyszek i kolb kukurydzy, a on jej pomaga zawieźć żałobne stroiki na stragan pod murem. Dostaje za to na piwo.

Ale kobieta nie reaguje na pukanie do drzwi. Po kilku nieudanych próbach mężczyźni z kamienicy decydują: Jarosław K. wejdzie do kawalerki przez okno.

Dławi go czarny dym. Na podłodze dostrzega leżącą w kałuży krwi martwą Paulinę. Dzieci też nie żyją. Wygląda na to, że Oliwka próbowała dotrzeć do okna, dopadł ją śmiertelny tlenek węgla.

Nie mogła liczyć na pomoc rodziny: matka po wyjściu z więzienia wyjechała do Niemiec, nie podając adresu. Ojciec nadal był za kratami. Natomiast poznany w dyskotece Krzysztof, który się do niej wprowadził, miał ciężką rękę i jeszcze wplątał ją w handel narkotykami. Kiedy zaszła w ciążę, nie zamierzał uznać syna, a tym bardziej na niego płacić. Paulina pokazała mu drzwi.

20-metrową kawalerkę przy ulicy Stalowej Paulina zajmowała na dziko. Bała się eksmisji (już przyszedł nakaz opuszczenia lokalu), w dzielnicowym urzędzie na jej podania odpowiadali, że nie mają lokali zastępczych. Tydzień przed śmiercią szukała pomocy w Komitecie Obrony Lokatorów. Umówili się na 3 listopada, miała przynieść dokumenty.

Śledztwo nabiera tempa po telefonie kobiety, która dobrze zna chłopaka Magdaleny M. Prosząc o anonimowość, zeznaje, że 1 listopada zadzwoniła do niej ta dziewczyna, aby poskarżyć się na niewiernego Karola. Na koniec wyznała: – Zrobiłam coś głupiego, zobacz w TVN. – Weszłam na internetową stronę tego kanału – mówi informatorka policji – a tam piszą o tragicznej śmierci matki i dwojga jej dzieci ze Stalowej.
Kobieta, która spędziła noc na ławce przy Stalowej 38 jest znana praskiej policji. Jak sama się przechwala – “potrafi skołować frajerom pieniądze”. Albo coś ukraść w markecie i zaraz zanieść do lombardu. Ostatnio zastawiła tam laptopa – komunijny prezent dla 11-letniej córki. Ojciec jej dziecka jest w zakładzie karnym.

33-letnia M., zwana przez znajomych “Czarną Mańką”, często buszuje na Pradze po zmroku. Latem 2015 roku o drugiej w nocy napadła z nożem w ręku na pracownicę salonu gier przy ul. Stalowej. Kobieta pilnująca “jednorękiego bandyty” miała schowane w staniku trzy tysiące złotych na wypłatę klientom w razie wygranej. W lokalu nie było ani jednego klienta, gdy pojawiła się M. i zawołała od drzwi, że chce rozmienić 100 zł. – Ta dziewczyna doskoczyła do mnie z nożem – zeznała pracownica salonu na policji. – Krzyczała: “dawaj kasę, bo cię pochlastam”. Złapała czajnik, chciała oblać mnie wrzątkiem, na szczęście zdołałam uruchomić alarm.

Prokurator wydaje nakaz rewizji w mieszkania Magdaleny M. na Szmulkach. Znajdują tam buty lokatorki z kroplami zaschniętej krwi i telefony komórkowe Pauliny L. oraz jej córki. – Dostałam je w październiku na przechowanie od takiego Pietii, który mieszka przy ul. Szwedzkiej – wyjaśnia przesłuchiwana. Szeroko opowiada o tym “ruskim bandycie”. Groził jej, że jeśli choć słówko piśnie o nim “psom”, którzy węszą, kto obrabował kiosk z papierosami, to wyprostuje jej szczękę tak, że nie pozna się w lustrze. Następnie kazał poszukać kupca na złotą bransoletę. Ne chciała brać trefnego towaru, ale z Pietią nie ma dyskusji. Postanowiła namówić na kupno swoją koleżankę Paulinę. Dlatego poszła do niej 1 listopada w nocy.

– I co się okazało? – przesłuchiwana usiłuje zaciekawić śledczych. – Tam był Pietia! Strasznie się kłócili, bałam się, że rzuci we mnie taboretem. Wybiegłam, ale po chwili namysłu wróciłam, żal mi się zrobiło Pauli. Drzwi były otwarte, koleżanka leżała na podłodze w kałuży krwi. Nie ruszała się. Pietia stał nad nią. Chciała uciekać, ale on uderzył mnie w twarz i kazał schować te dwa telefony, w których zmienił kartę SIM. Miał się po nie zgłosić nazajutrz, ale nie przyszedł.

Zaniosła komórki do domu, ale nie mogła usnąć, więc wróciła na Stalową. Na podwórzu spotkała Jarka, siedzieli na ławce, popijając piwo do piątej rano. Nie zawiadomiła policji, bo ze strachu przed Pietią, była jak sparaliżowana.

– Sprawdziliśmy. Pietia nie mógł być tej nocy na Stalowej, bo leżał w szpitalu – informuje ją funkcjonariusz.

Magdalena M. zmienia zeznania po nocy spędzonej w aresztanckiej celi.

– To ja zabiłam Paulę – informuje od progu. – Przez tę k***ę straciłam mojego chłopaka Karola. Powiedział mi, że z nami koniec, bo nie oddaję pożyczonych pieniędzy. Już całe Szmulki o tym gadają. Paulina też mu się skarżyła, że wiszę jej 200 złotych. 200 złotych! Pod cmentarzem na pewno zarobiła dwa razy tyle. To dlatego tamtej nocy chciałam jej wygarnąć, jaka jest wredna. Sama nie ma faceta, to innym żałuje.
M. wpadła do kawalerki z wyzwiskami. Była głucha na tłumaczenie Pauli, że jej rozmowa z Karolem trwała kilka minut. Ot, przypadkowe spotkanie na ulicy. Nikt nikogo nie obgadywał. – Powiedziała mi, że nie obchodzi ją, co Karol ma do mnie. I kazała wyjść, bo obudzę dzieci – zeznaje Magdalena M.

Po tym wszystko potoczyło się bardzo szybko. Otwierająca drzwi Paulina stała do Magdy M. tyłem. Ta dostrzegła nóż na kuchennym stole. Chwyciła kobietę za włosy i kilkanaście razy uderzyła ostrzem w jej gardło.

Tryskająca krew ubrudziła M. kurtkę, postanowiła ją wyprać w domu… Jeszcze tej samej nocy wróciła do mieszkania Pauliny i podpaliła papiery w koszu na śmieci. Wychodząc, ściągnęła z palców martwej koleżanki złote pierścionki, zabrała ze schowka 1437 złotych oraz dwa telefony. Kiedy zamykała drzwi na klucz, słyszała gaworzenie obudzonego Norberta.

– Co się stało z nożem? – pyta śledczy. – Wyrzuciłam do kontenera, ale tak się, k***a, zamachnęłam, że razem z nożem poleciał do kubła węzełek, w którym były złote pierścionki. Ukradzione pieniądze następnej nocy przegrałam na automatach.

Mimo przyznania się Magdy M. i potwierdzenia z laboratorium, że krew na jej butach ma DNA Pauliny, prokurator chce przeprowadzić wizję lokalną. W przypadku morderstwa na Stalowej to bardzo ryzykowana procedura. Policja kilka razy przekłada termin. Funkcjonariusze obawiają się, że może dojść do linczu. Ostatecznie eksperyment procesowy wyznaczają na szóstą rano.

Spektakle dla prokuratora
Dzień i noc na miejscu tragedii płoną znicze, przybywa narysowanych dziecięcą ręką obrazków i pluszowych misiów. Stowarzyszenie “Serduszko dla dzieci” organizuje zbiórkę pieniędzy na pogrzeb ofiar oraz protest przeciwko przemocy. Kiedy 11 listopada żałobny pochód podąża z kościoła na cmentarz na Bródnie, wiele osób płacze. Trudno powstrzymać łzy na widok przymocowanej do trumny fotografii młodej kobiety, która trzyma na jednej ręce niemowlaka, a drugą przytula ośmioletnią córkę.

Click to comment

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Copyright © 2025 USAlery