NFL
Pan Robert, sadownik ze Skrzeszewa koło Koszalina (woj. zachodniopomorskie) sprzedaje jabłka w nietypowy sposób — wystawił je przy drodze na starym wozie, a obok postawił skarbonkę. — Myślałem, że wyrzucę te jabłka na pole. Sprzedaż na giełdzie była tak słaba, że byłem wściekły — mówi “Faktowi”.
Pan Robert, sadownik ze Skrzeszewa koło Koszalina (woj. zachodniopomorskie) sprzedaje jabłka w nietypowy sposób — wystawił je przy drodze na starym wozie, a obok postawił skarbonkę. — Myślałem, że wyrzucę te jabłka na pole. Sprzedaż na giełdzie była tak słaba, że byłem wściekły — mówi “Faktowi”.
Pan Robert sadownik ze Skrzeszewa z ustawionego przy drodze wozu sprzedaje plony ze swojego sadu. Klienci sami się obsługują, a na koniec sami wrzucają pieniądze do skarbonki.6
Zobacz zdjęcia
Pan Robert sadownik ze Skrzeszewa z ustawionego przy drodze wozu sprzedaje plony ze swojego sadu. Klienci sami się obsługują, a na koniec sami wrzucają pieniądze do skarbonki. Foto: Gryń Przemysław / newspix.pl
Mężczyzna ma duży sad, a problemy ze skupem, jak mówi, nie dotyczą tylko tego sezonu. On przeżywał frustrację związaną ze sprzedażą owoców już kilka lat temu.
Był poważny problem, ale postanowiłem spróbować i go rozwiązać. Wtedy wpadłem na pomysł, by kupić stary wóz. Postawiłem go przy drodze i ułożyłem na nim worki z jabłkami. Obok postawiłem skarbonkę — opowiada sadownik.
Początkowo niewiele osób wiedziało o tym nietypowym straganie, ale wystarczyło, że informacja pojawiła się w mediach społecznościowych, a do Skrzeszewa zaczęły zjeżdżać tłumy klientów. — Teraz ruch jest taki, że czasami zaczyna brakować jabłek. Wczoraj jeden klient wziął kilkanaście worków. Niektórzy przyjeżdżają z odległości kilkudziesięciu kilometrów — cieszy się pan Robert.
Informacje o wozie pana Roberta rozchodzą się co sezon. Klienci chwalą, bo nie muszą przyjeżdżać w określonych godzinach. Wóz jest “czynny” całą dobę. Co ciekawe, mimo że nikt nie pilnuje stoiska, kupujący wykazują się wyjątkową uczciwością. — Codziennie opróżniam skarbonkę i jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby było w niej za mało pieniędzy. Zdarza się nawet, że jest trochę więcej, niż powinno być — przyznaje z uśmiechem sadownik.
Jabłka leżą na wozie nawet w nocy, ale jak dotąd nikt nie śmiał kraść owoców. — To pokazuje, że ludzie są uczciwi. Jestem mile zaskoczony — mówi pan Robert.
Wielu klientów przyznaje, że przyjeżdża do Skrzeszewa, aby wesprzeć polski lokalny biznes. — Przyjechałam z mężem tutaj nie tylko po to, żeby kupić jabłka, ale również i po to, żeby wspomóc polskich rolników. To się w głowie nie mieści, że rolnikom płacą grosze, a my płacimy w sklepach drogo — mówi pani Danuta z Koszalina.
Pan Łukasz, inny klient, dodaje: — Część biorę dla siebie, część dla sąsiadów. Trzeba sobie pomagać, wiem coś o tym, bo sam jestem rolnikiem — mówi.
Pan Robert nie ukrywa, że sytuacja sadowników w Polsce jest dramatyczna. — W skupie płacą za jabłka tylko 80 gr za kilogram. Dlatego postanowiłem sprzedawać je bezpośrednio, za 30 zł za worek 10-kilogramowy. I tak wychodzę na tym lepiej — mówi.
Mimo trudności sadownik nie traci nadziei i wierzy, że jego pomysł na sprzedaż jabłek przy drodze pomoże przetrwać ciężkie czasy. A klienci? Chętnie wracają, doceniając zarówno smak owoców, jak i uczciwość pana Roberta.