NFL
– Człowiek skrajnie nieodpowiedzialny, bez odrobiny empatii czy przyzwoitości – oceniła prokurator. Mężczyzna usłyszał zarzuty. Grozi mu do 20 lat więzienia.
Kolejny raz prowadził po pijaku. Już raz go złapali. Ale nie trafił za kraty. Sąd nie zdążył go skazać. I teraz – Igor nie żyje. Pozostali chłopcy są ciężko ranni. Jeden stracił nogę. “Człowiek skrajnie nieodpowiedzialny, bez odrobiny empatii czy przyzwoitości” – oceniła prokurator.
Tragedia w Łebieńskiej Hucie (woj. pomorskie) – pijany kierowca wjechał w czwórkę dzieci wracających z boiska.
Zginął 10-letni Igor, trzech chłopców rannych – jeden stracił nogę.
Sprawca, 33-letni Marcin R., był pijany, naćpany i miał zakaz prowadzenia.
Po wypadku uciekł, porzucił auto i zamówił taksówkę do domu.
Zatrzymany po kilku godzinach – ponad 1,3 promila alkoholu we krwi.
Wcześniej karany w Danii i w Polsce za jazdę po pijaku.
Usłyszał zarzuty, grozi mu do 20 lat więzienia.
Mieszkańcy: „To była świadoma zbrodnia!”.
To był horror. Nie wypadek – horror z zimną krwią. We wtorek wieczorem, 7 października, w Łebieńskiej Hucie (woj. pomorskie), czterech chłopców wracało z boiska. Igor (†10 l.), jego starszy brat, 12-letni Mariusz, kolega Ksawery jechali rowerami. Czwarty szedł pieszo. Byli już prawie na chodniku. Nie zdążyli.
Marcin R. (33 l.) – recydywista, karany wcześniej w Danii za jazdę po pijaku, dobrze znany lokalnej policji – wsiadł za kółko kompletnie pijany. I wjechał w dzieci. – W wyniku tego wypadku jedna osoba poniosła śmierć, jedna doznała ciężkich obrażeń ciała, a dwie średniego uszczerbku na zdrowiu – mówiła prokurator Iwona Wojciechowska-Kazub. – Sprawca był nietrzeźwy i pod wpływem środków odurzających. I uciekł z miejsca zdarzenia.
Igor zginął na miejscu. Jego brat w stanie krytycznym walczy o życie. Ksawery stracił nogę. Czwarty chłopiec także ciężko ranny. Żaden z nich nie miał szans. Auto jechało jak taran.
A sprawca? Nie pomógł. Nie zadzwonił po karetkę. Nawet nie wysiadł z auta. Tylko uciekł. 1,5 km dalej porzucił samochód pod sklepem. Wysiadł, zapalił papierosa i zamówił taksówkę, którą wrócił do domu. Policja szybko ustaliła jego tożsamość. Kilka godzin później złapali go 40 km dalej. Nie chciał dmuchać w alkomat, odmówił testu na narkotyki. Krew pobrano mu siłą. Był pijany – ponad 1,3 promila alkoholu. Naćpany też.
W czwartek Marcin R. został doprowadzony do prokuratury. W kajdankach na rękach i nogach, połączonych łańcuchem. Milczał. Nie spojrzał nikomu w oczy. – Deklarował żal? Nie mnie to oceniać – mówi prokurator Wojciechowska-Kazub.
Nie przyznał się do picia ani zażywania narkotyków. Przyznał do spowodowania wypadku. Tłumaczył się… niepamięcią. – Człowiek skrajnie nieodpowiedzialny, bez odrobiny empatii czy przyzwoitości – oceniła prokurator.